Ten ostatni już na Twitterze (ulubiony sposób komunikowania się szefa rządu i jego ludzi z Polakami) odparował: "Jem w pracy obiady z kancelaryjnej kuchni od 7 lat. Są skromne, ale bardzo dobre. Domowe. Najlepsze są kotlety mielone, ziemniaki i mizeria".
Sprowadzając starcie obu polityków - obecnego i byłego premiera do poziomu kuchni w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów okazuje się, że kwestia smaku ma tu znaczenie kolosalne. Bo Jarosław Kaczyński powiedział może niewygodną dla siebie, ale zapewne prawdę (tę, że twarz mu wykręcało od stołówkowych smakołyków). Obawiam się, że podobnie nie postąpił Donald Tusk. Prawdy nie powiedział, bo jak tu dobre wino przepalane cygarem zakąsić mielonym? Mielony z ziemniakami i mizerią to również nie preferowana przez Tuska kuchnia fusion (łączenie potraw i smaków charakterystycznych dla różnych krajów).
I o to chodzi w debacie Kaczyński - Tusk. Można narzekać, że ten pierwszy wypadł słabo, że głos mu się łamał. Że gdyby mówił tylko o aferze taśmowej, a jemu chciało się wypunktować siedem lat rządów PO. Ale... powiedział prawdę. I co najważniejsze, ma program naprawy państwa. A Tusk? Był wypoczęty, w olimpijskiej formie. Tylko co z tego wynika? Dla Polski i Polaków? Niewiele, zgoła nic. Bo do merytorycznych zarzutów premier nie odniósł się wcale.
"Gliński może wygłosić przemówienie do gołębi i kawek na placu przed Sejmem. Albo niech przemówi do zlewu". Tak z kolei debatę o Polsce rozumie Stefan Niesiołowski. To też kwestia smaku. Smaku rządzącej Platformy.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail