Skąd Tuleya wiedział, co to konwejer? Czy dlatego, że jego ojciec pracował w PRL-owskim MSW, a matka przez wiele lat w SB? Nie była sprzątaczką, odpowiadała głównie za rozpracowanie dyplomatów i pracowników ambasad. Po przejściu na emeryturę w 1988 r. jako tajny współpracownik bezpieki prowadziła 10 agentów.
Ale wbrew temu, co Tuleya publicznie twierdził, w konwejerze najważniejszy nie był fakt, że przesłuchiwano w nocy, ale to, że były to przesłuchania wielogodzinne, trwające przez wiele dni, prowadzone przez zmieniających się oficerów śledczych. Z pozbawianiem więźnia snu i jedzenia. Ten albo przyznawał się do winy, albo padał ze zmęczenia. Często dochodziły do tego najbardziej zwyrodniałe tortury fizyczne i psychiczne: wyrywanie paznokci, przypalanie papierosem, rażenie prądem, polewanie wodą, sadzanie na nodze odwróconego stołka, straszenie aresztowaniem i zabiciem rodziny. Wielokrotnie stalinowskie metody kończyły się zakatowaniem na śmierć przesłuchiwanego.
A może Igor Tuleya wie, czym był konwejer, bo rozpatrywał przed laty sprawę śledczego bezpieki Tadeusza Szymańskiego, nieprzypadkowo nazywanego katem X Pawilonu więzienia mokotowskiego w Warszawie? Okazał się sędzią łaskawym, bo skazał Szymańskiego na pięć lat więzienia, choć według kodeksu karnego z 1932 r., obowiązującego w czasie popełnienia przez stalinowca przestępstw, maksymalnie mógł dostać siedem i pół roku.