Tadeusz Płużański

i

Autor: Mariusz Grzelak

Tadeusz Płużański o OGRODACH DZIAŁKOWYCH: Relikty PRL-u po 22 latach

2012-07-15 10:26

Upadają. Upadają kolejne relikty PRL-u. Dopiero teraz, po 22 latach wolnej Polski. Długo przetrwały, zdecydowanie za długo. Właśnie TK uznał za niezgodne z konstytucją 24 przepisy ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych. Przede wszystkim sędziowie zakwestionowali przywileje Polskiego Związku Działkowców.

A właściwie cóż to takiego ten PZD? Kiedy czytam, że organizacja powstała w czerwcu 1981 r. była "samodzielna i samorządna", ogarnia mnie śmiech. Bo nawet jeśli na początku była, to szybko - po 13 grudnia - przestała być. Teraz PZD zawołał: "To koniec ogródków działkowych!". Ale to nie koniec ogródków, tylko PZD. Koniec przywilejów prezesów, działaczy, często towarzyszy z PZPR.

Trybunał sprawdził, jak ogródki działają w innych krajach. I okazało się, że tylko u nas działkowcy są pozbawieni praw, ubezwłasnowolnieni. Z byłych demoludów tylko u nas wszystkie prawa mają prezesi. Taki komunistyczny skansen w sercu Europy.

I trzeba wierzyć, że po decyzji TK - w myśl art. 2 konstytucji - Rzeczpospolita Polska stanie się trochę bardziej "demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej", w którym "wszyscy są wobec prawa równi i wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne". Wszyscy - nie tylko prezesi. Państwem, w którym każdy posiada wolność zrzeszania się. Bo do tej pory jedyną organizacją zrzeszającą działkowców mógł być Polski Związek Działkowców, który miał wolną rękę w przyznawaniu działek i dysponowaniu nimi. A do tego jego samodzielność podlegała ochronie sądowej! Związek, czyli prezesi, mogli prowadzić działalność gospodarczą, nie ponosząc żadnych opłat, nie płacąc podatków. Niepodzielni władcy gruntów, niezależni od władzy centralnej i samorządowej. PZD - to "państwo w państwie" zniknie, nawet jeśli w ciągu 18 miesięcy nie będzie uchwalona nowa ustawa. Związek straci po prostu prawo użytkowania gruntów, a władać nimi zaczną ich właściciele - działkowcy. To ich prawa będą chronione, a nie przywileje prezesów.

Posłowie zamierzają dobrać się też do innego postkomunistycznego molocha: rad nadzorczych, zarządów i prezesów spółdzielni mieszkaniowych. Drżą szczególnie ci "specjaliści", którzy siedzą na wygodnych stołkach nawet od początku lat 80. Biedni towarzysze, funkcjonariusze i agenci komunistycznych specsłużb! Biedni, bo jeśli nie będą musieli odejść, to przynajmniej będą musieli podzielić się władzą i liczyć się z opinią mieszkańców. Biedni, bo oddadzą albo podzielą się majątkiem, który przejmą wspólnoty.

Kto protestuje? Zgadnijmy. PiS? PO? Nie. Przede wszystkim SLD, a druga postpeerelowska partia - PSL - waha się. A jest o co się bić. 3,5 tysiąca spółdzielni mieszkaniowych zarządza dziś w Polsce 3,4 miliona lokali.

Dyskutowane właśnie w Sejmie propozycje zwiększają uprawnienia członków spółdzielni kosztem prezesów. Tych ostatnich ma wybierać nie rada nadzorcza, lecz walne zgromadzenie wszystkich członków. Zarząd będzie odpowiadał za działania na szkodę spółdzielni. Aby powstała wspólnota mieszkaniowa, wystarczy jeden lokal wykupiony na własność. To tylko część ważnych zmian, które mogą wejść w życie jeszcze w tym roku.

- To koniec spółdzielni mieszkaniowych - zagrzmiał znowu ktoś. Oczywiście koniec tych niegospodarnych, które nic nie robiąc, pasożytują na majątku spółdzielców. Bo te dobrze zrządzane będą mogły działać dalej - jeśli taką decyzję podejmie większość właścicieli. I oczywiście prezesi spółdzielni, tak jak prezesi związku działkowców, robią wszystko, aby zablokować zmiany. Aby pozostawić kolejne państwo w państwie. Relikt dawnych czasów w demokracji.

Po tym wszystkim czas na wymiar sprawiedliwości. Trzeba by go też rozpędzić na cztery wiatry. Część sędziów i prokuratorów - nieskompromitowanych w PRL-u - mogłaby pracować w nowo powołanej służbie sprawiedliwości.