Ich dziadowie brali udział w powstaniach śląskich, ojców przymusowo wcielano do Wehrmachtu, a potem doświadczali gehenny powojennych obozów dla Niemców, mimo że czuli się Polakami.
Łatwiej było tym, którzy przybyli tu z innych regionów Polski w poszukiwaniu pracy, ale ich władza „ludowa” też nie oszczędzała. W wolnej Polsce nie przyjęli postawy roszczeniowej, przestrzegają jednak przed odejściem od ideałów Sierpnia, które mają w sercu.
O jedno mają pretensje – że Porozumienie Jastrzębskie jest często pomijane, że o Jastrzębiu mało kto pamięta. Zaczęło się to zmieniać dopiero za prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego, który pierwszy po 1989 r. uhonorował uczestników tamtych wydarzeń – za wybitne zasługi na rzecz przemian demokratycznych w Polsce.
Bo to dzięki strajkom na Śląsku, które objęły wiele zakładów, dzięki Międzyzakładowemu Komitetowi Strajkowemu w Jastrzębiu, nastąpił zwrot w negocjacjach robotników z komunistyczną władzą w Gdańsku i Szczecinie. Bo gdyby kopalnie – zakłady nie mniej strategiczne od stoczni - nie stanęły, porozumienia podpisane przez Lecha Wałęsę i Mariana Jurczyka mogłyby wyglądać całkiem inaczej. Ważne jest też to, że Gdańsk i Szczecin w PRL-u już protestowały, a śląskie kopalnie i zakłady w tak wyraźny sposób nie.
Porozumienie Jastrzębskie odebrało komunistom możliwość rozmycia sukcesu gdańskiego, stanowiło przypieczętowanie zrywu. Euzebiusz Bogdanik, jeden z uczestników strajków w Jastrzębiu, mówił mi przed laty:
„Przełomowe momenty nacisku na władzę w 1980 r., podobnie zresztą jak w 1988 r. przed Okrągłym Stołem, to był Śląsk. Pomijając te wydarzenia, podcinamy jeden z głównych filarów Solidarności w Polsce i korzenie całego Związku”.
I jeszcze Huta Katowice w Dąbrowie Górniczej, o którą słusznie upomina się przewodniczący strajku Andrzej Rozpłochowski. Bo gdyby nie tamtejsze porozumienie podpisane 11 września 1980 r. – Solidarność mogła zostać ograniczona do lokalnych struktur związkowych, czyli nie stałaby się wielką ogólnopolską siłą.