Rozmawiająca z Szydło Dorota Łosiewicz zasugerowała, że nie było jasne, kto z małżonków "pójdzie w politykę". - Na początku wydawało się, że to będzie on. Mąż bardzo się angażował w życie publiczne od czasów studenckich. Działał w samorządzie, w organizacjach studenckich, pomagał ludziom. A życie tak się ułożyło, ze to ja wylądowałam w polityce, ale mój mąż robi dużo dobrego. Od lat pracuje z niepełnosprawnymi dziećmi - podkreśliła była premier, która zwróciła też uwagę na to, że jej rodzina zawsze była "normalna". - Razem spędzaliśmy czas, wspólnie wyjeżdżaliśmy na wakacje. Mamy wielopokoleniową rodzinę, w której dbaliśmy o bliskie relacje. Dziadowie pomagali w opiece nad dziećmi. Mąż angażował chłopców w różne prace i wspólne przedsięwzięcia. Zawsze wzajemnie mogliśmy i możemy na siebie liczyć - zaznaczyła Szydło.
Wicepremier mówiła, też o swoim synu Tymoteuszu, który zdecydował się zostać księdzem. Okazuje się, że Beata Szydło swego czasu nie była zachwycona życiowym wyborem latorośli. - Na początku nie byłam entuzjastką tego pomysłu, bo to niełatwa droga. Bałam się jego decyzji. Namawiałam go, żeby najpierw wybrał studia na uniwersytecie. Jednak on stwierdził, ze szkoda mu czasu - wspominała była szefowa rządu. - Po jakimś czasie zrozumiałam, że to powołanie, ze nikt go tam nie trzyma na siłę, ma dobrą opiekę i skoro to jego droga, skoro ta droga ma dać mu szczęście, to muszę ją uszanować - dodała.