- Tomasz L. miał dostęp do kluczowych danych – według Severskiego, praca agenta w Wydziale Archiwalnych Ksiąg Stanu Cywilnego dawała możliwość wspierania rosyjskiego programu „nielegałów”, czyli tajnych agentów bez oficjalnego statusu dyplomatycznego.
- „To był agent marzeń” – mówi Severski – były oficer wywiadu podkreśla, że Tomasz L. był cennym aktywem nie tylko ze względu na informacje, jakie wynosił, ale też z powodu możliwości wskazywania i „rodzenia” kolejnych agentów.
- Werbunek mógł nastąpić znacznie wcześniej – Severski sugeruje, że Tomasz L. mógł zostać zwerbowany jeszcze w czasach pracy w Komisji Likwidacyjnej WSI. W jego życiorysie są luki, które mogą świadczyć o przygotowaniu do długoterminowej infiltracji.
- Niewykorzystany potencjał operacyjny? – Vincent V. Severski zwraca uwagę, że sprawa Tomasza L. od początku była prowadzona jako postępowanie karne, a nie operacja kontrwywiadowcza. Jego zdaniem, w innym scenariuszu możliwe byłoby pozyskanie dodatkowych informacji lub nawet przewerbowanie agenta.
Szpieg w ratuszu: Dlaczego był tak ważny dla obcego wywiadu?
„Super Express”: Tomasz L., znany jako „szpieg w warszawskim ratuszu”, trzy lata po zatrzymaniu usłyszał zarzuty szpiegostwa. Śledczy ustalili, że przez pięć lat wynosił informacje z Wydziału Archiwalnych Ksiąg Stanu Cywilnego. Szkody wynikające z jego działalności są trudne do oszacowania – mówią przedstawiciele państwa. Czy rzeczywiście był tak groźnym szpiegiem?
Vincent V. Severski: – Na podstawie wiedzy, którą posiadam, był to wyjątkowo niebezpieczny agent. Powiedziałbym nawet, że marzyłbym, by mieć kogoś tak uplasowanego po drugiej stronie. I nie tylko ja – każdy wywiad chciałby mieć takiego człowieka.
– Dlaczego był tak atrakcyjny dla Rosjan i byłby atrakcyjny dla każdego innego wywiadu?
– Dostęp do materiałów Urzędu Stanu Cywilnego to fundament działalności wywiadowczej każdego państwa, szczególnie takiego, które prowadzi i rozwija program „nielegałów”. A Rosjanie mają ten program bardzo rozbudowany i posiadają w tym zakresie ogromne doświadczenie. Oni doskonale wiedzą, co jest potrzebne, aby stworzyć „nielegała”. Mając dostęp do takich informacji, można to z powodzeniem robić. Co gorsza, Tomasz L. mógł wykorzystywać swoją pozycję nie tylko do przekazywania danych, ale również do legalizacji takich agentów. Przypuszczam, że akurat tego nie robił, bo wtedy wiedziałby zbyt wiele. Ale takie prawdopodobieństwo istnieje. Co więcej, warto wrócić do jego przeszłości i pracy w Komisji Likwidacyjnej WSI.
Zwerbowany wcześniej? Tajemnicze luki w życiorysie szpiega
– Przypomnijmy, że zanim trafił do warszawskiego ratusza, pracował w tej komisji.
– Z tego, co przeczytałem, ten etap jego życia nie jest objęty aktem oskarżenia. Jednak analizując jego życiorys, z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że został zwerbowany właśnie w tym czasie albo nawet wcześniej. W jego biografii są znaczne, trudne do wyjaśnienia luki. Kto wie, czy nie został celowo uplasowany w tej komisji. Ja przyjąłbym robocze założenie, że tak właśnie było.
Jakie informacje mógł przekazywać Tomasz L.?
– Jak mogła wyglądać jego działalność w Polsce poza wynoszeniem informacji z Urzędu Stanu Cywilnego?
– Dobrego agenta traktuje się nie tylko jako źródło informacji. Taki człowiek jest „wyciskany” jak cytryna. Co jakiś czas odbywają się bezpośrednie spotkania z oficerem prowadzącym – najczęściej na terytorium kraju trzeciego, za granicą. Tam przez kilka dni agent jest przesłuchiwany, musi opowiadać, z kim się spotykał, o czym rozmawiał. Przekazuje charakterystyki osób, relacjonuje rozmowy, a także swoje opinie. Dobry agent działa na wielu frontach, jeśli jest sprawdzony i dobrze przygotowany.
– Pana zdaniem działalność Tomasza L., objęta aktem oskarżenia, to tylko wierzchołek góry lodowej?
– Jestem przekonany, że to jedynie wierzchołek. Możliwe, że to nawet mniej istotna część jego aktywności. Jedną z najcenniejszych cech agenta jest zdolność do dawania tzw. naprowadzeń, czyli wskazywania konkretnych osób, ich charakterystyk, słabości, problemów – informacji, które mogą być wykorzystane przy kolejnych werbunkach. Obowiązuje stara zasada: każdy agent musi „urodzić” kolejnego agenta. W przeciwnym razie jest mało użyteczny. A dobry agent „rodzi” kilku. Powiem panu więcej.
– To znaczy?
– On sam również jest efektem czyjejś pracy – produktem innego agenta. To jest łańcuch. Został prawdopodobnie zwerbowany i dobrze opracowany przez osobę, która już współpracowała z obcym wywiadem.
Severski: Polska mogła pójść inną drogą
– Pojawiają się informacje, że jego zatrzymanie było możliwe dzięki systemowi Pegasus. Czy ten system inwigilacji rzeczywiście się do czegoś przydał?
– Od samego początku, gdy pojawił się temat Pegasusa, wielokrotnie mówiłem, że każda służba specjalna powinna dysponować takim narzędziem. To absolutnie konieczne w dzisiejszych czasach. Problem nie leży w samym systemie, lecz w tym, kto i w jaki sposób go wykorzystuje. Czy politycy stosują go wobec realnych zagrożeń dla bezpieczeństwa państwa? I czy oficerowie odpowiedzialni za jego obsługę nie dopuszczają się nadużyć?
– Po zatrzymaniu Tomasza L. ABW wydaliła z Polski 45 agentów podszywających się pod dyplomatów. Czy ten człowiek mógł naprowadzić nasze służby na kolejnych szpiegów albo ujawnić siatkę szpiegowską?
– W rzeczywistości nie pracuje się systemem „siatki”. To mit – żaden wywiad tak nie działa. Stosuje się model drabinki: agent zna jedynie swojego oficera prowadzącego i nikogo więcej. Taki człowiek nie wie więcej, niż wiedzieć powinien. Ale Tomasz L. oczywiście coś wie. Jego wiedza jest interesująca i wartościowa. Problem polega na tym, że jego sprawa trafiła do sądu, a nie została potraktowana jako operacja kontrwywiadowcza. Krótko mówiąc – nie został przewerbowany i nie współpracuje z naszymi służbami. A byłby bardzo cenny, gdyby można było kontrolować jego dalszą działalność. Niestety, na to jest już za późno.
Rozmawiał Tomasz Walczak