- Ten system jeszcze działa wyłącznie dlatego, że my, lekarze, ratownicy medyczni pracujemy w kilku miejscach. 300 godzin pracy w miesiącu staje się normą. W tej chwili, od początku miesiąca umiera jedna pielęgniarka dziennie. Dwie z naszych koleżanek umarły w wyniku przepracowania. Wróciły do domu, straciły przytomność i przywrócenie ich funkcji życiowych okazało się niemożliwe – opowiada pielęgniarka i dodaje, że w szpitalach pracuje za mało ludzi i stąd tak duża liczba zgonów wśród personelu medycznego. - Nie mamy czasu na szkolenia, zakładać kombinezony ochronne uczymy się z filmów na YouTube, bezpieczeństwo gwarantują nam wpojone nawyki. Ludzie zakażają się przez natężenie pracy i związany z nim pośpiech – tłumaczy Ptok.
Dlatego pielęgniarki nie wykluczają nawet strajku generalnego. - Forma strajku zostanie opracowana. Ale zaznaczam, że podczas naszych wcześniejszych protestów nigdy nie ucierpieli pacjenci. To nie będzie taki szybki proces jak mogłoby się wydawać. Najpierw bowiem rozpoczynamy rokowania z pracodawcami, później mediacje, a dopiero potem decyzja o strajku i jego formie, na razie jesteśmy na początku drogi - mówi szefowa OZZPiP i podkreśla, że jeśli dojdzie do strajku, to najwcześniej na wiosnę przyszłego roku. - To jest moment na refleksję dla naszych władz i dla premiera rządu – mówi Ptok i dodaje, że gdyby mogła się dziś spotkać z Mateuszem Morawieckim, to powiedziałaby mu jedno: „rząd, który pan reprezentuje po prostu nie ma wstydu”.