"- Liczy pan przed snem, ilu ludzi wsadził do więzienia?
- Pracowałem w formacji obrzydliwej. I to wiele razy już panu mówiłem. Powtarzam raz jeszcze, za mną aresztowania nie szły! Dowodzi tego sprawa Andrzeja Kołodzieja, o którym wiedzieliśmy bardzo dużo. Gdyby jednego za drugim wyłapywano ludzi, z którymi współpracowałem, moja kariera jako agenta skończyłaby się błyskawicznie.
- Senator Bierecki jest pewien, że wsadził go pan do więzienia.
- Pierwszy raz spotkałem go w lecie 1984 roku. I co? Od razu pakowałbym go do więzienia? Gdzie sens, gdzie logika? Nic o jego zatrzymaniu wtedy nie wiedziałem. Mógł zetknąć się z inną agenturą i stamtąd poszedł za nim smród. Nie może pan wierzyć tylko jednemu źródłu.
- Teczki w tej sprawie zniszczono. Mamy słowo agenta przeciwko słowu senatora.
- Historię piszą możni tego świata. I to mnie wkurwia. Wiem, że ze swoją prawdą nie przebiję się przez prawdę senatora. I pomyśleć, że gdyby inaczej potoczyła się ta rozmowa w lipcu 1990 roku, mogłem wyjść z tego cało. I pouczać w telewizji: "Wy, Rymanowski, wiedziecie kraj nad przepaść!". Kto wie, może byłbym teraz jednym z tych. Rachunek sumienia autorytetów moralnych występujących w mediach. Tak właśnie zakładano Trzecią Rzeczpospolitą.
- Na siłę chce pan z siebie zrobić męczennika. To normalne, że służby werbują współpracowników.
- Nie żywię do nich nienawiści. Są mi obojętni. To było dwadzieścia dwa lata temu.
- Nie ciągnie pana do tej roboty?
- Nie. Myśli pan, że współczesna tajna policja jest inna?
- Różnica jest zasadnicza. Tajne służby pracują dla wolnej Polski.
- Czasy się zmieniły, a istota pracy się nie zmienia. Mentalność ludzi służb jest taka sama. Nie rozróżniają dobra od zła. Tym złem może być dzisiaj gra na giełdzie, mafijne układy, kontakty z przestępcami. Całe to towarzystwo można porównać do hien, które osaczają stado antylop i atakują najsłabsze z nich. Ludzie służb są dyspozycyjni aż do bólu.
Po jedenastu dniach milicyjni nurkowie wyławiają ciało księdza (Popiełuszki, przyp. red.) ze zbiornika we Włocławku. Polska pogrąża się w żałobie, a władze PRL wydają komunikat potępiający sprawców zbrodni. W samym MSW panuje ledwie skrywana radość. Molka: "Dobrze, że w końcu tego klechę zajebali". Takie komentarze w resorcie były powszechne. Wznosiliśmy toasty: "Pod zimne nóżki księdza Popiełuszki". Sam świetnie wpasowałem się w to środowisko. Byłem antyklerykałem, a Kościół - jak wiadomo - w SB nie był specjalnie lubiany. Na księży patrzyło się jak na wrogie obiekty do zwerbowania. Na korek, worek i rozporek. Alkohol, hazard i kobiety."