"Super Express": - W najnowszym rankingu zaufania społecznego zajął pan drugie miejsce. Wyprzedza pana tylko prezydent. Wszyscy są zaskoczeni, pan też?
Grzegorz Napieralski: - Tak, to dla mnie niespodzianka, ale jakże miła. Dziękuję Polakom za tak duże zaufanie. To na pewno ogromna nagroda. Uprawianie polityki jest u nas rzeczą niewdzięczną. O politykach mówi się raczej źle. I to zaufanie wyborców jest dla każdego największą wartością.
Przeczytaj koniecznie: Grzegorz Napieralski dostał papiery na narciarza
- Jest pan lepszym politykiem niż Donald Tusk czy Radosław Sikorski, których pan wyprzedził?
- Nie rozpatruję tego w tych kategoriach. Ten sondaż jest dla mnie ważniejszy nie ze względów osobistych, ale dlatego, że rośnie zaufanie do całego SLD. Pokazujemy się jako ludzie rozważni, odpowiedzialni, mający konkretny cel i konkretne propozycje.
- Nie przesadzajmy, SLD w sondażach aż tak dobrze nie wypada...
- Oczywiście, wszystko skupia się na przewodniczącym. Cieszy mnie jednak, że sposób uprawiania polityki, który zaproponowałem w czasie kampanii prezydenckiej i samorządowej, przynosi efekty. Mniej billboardów, mniej reklam, a więcej wyjazdów i bezpośrednich spotkań z ludźmi. Wyborcy i dziennikarze postrzegają SLD jako formację, od której dużo zależy.
- Przestaliście być już "przystawką". Taką słabszą nogą ewentualnej koalicji?
- Zaczęto nas traktować jako partię autonomiczną, z własnymi poglądami, a nie jako "mniejszego partnera koalicyjnego". Przypomnę, że jeszcze dwa, trzy lata temu wróżono, że znikniemy ze sceny politycznej, nie przekroczymy 5 proc. poparcia. Wszystko miał zdominować podział między PiS i PO. Okazuje się, że przetrwaliśmy i ludzie nas potrzebują.
- Ostatnio prawicowi publicyści nie odsądzają pana i SLD od czci i wiary. Czyżby szykował się grunt pod koalicję PiS i Sojuszu?
Patrz też: Grzegorz Napieralski: Dość polityki nad trumnami
- Na razie nie myślę o żadnych koalicjach. O nich będą decydować wyborcy. Pamiętajmy, że o jednej koalicji już też dużo mówiono i nie wyszło. A miał być już nawet premier z Krakowa.
- A będzie premier ze Szczecina? Krążą słuchy, że przymierza się pan na to stanowisko po wyborach.
- Mieszkańcy Pomorza Zachodniego oczywiście zasługują na premiera ze Szczecina i na jak najwyższą reprezentację we władzach. Ale mówiąc serio, sytuacja z PO-PiS uczy polityków, że liczy się pokora i ciężka praca. Uczciwość nakazuje, żeby najpierw pokazać, co zrobiliśmy, a potem poczekać na werdykt Polaków. Oni zadecydują, czy możemy wejść do rządu czy nie.
- Leszek Miller otwarcie zachęca do koalicji z PO, odżegnując się od tej z PiS. Popełnia falstart?
- Jesteśmy partią pluralistyczną i jest wiele opinii, co do naszej przyszłości. Są ludzie, którzy chcieliby koalicji z PO. Są jednak i tacy, którzy pytają, czemu mielibyśmy odpowiadać za decyzje partii, dla której liczą się tylko słupki poparcia.
- Przymiarki do koalicji oznaczają, że w SLD nie ma już traumy po aferze Rywina? Po 2005 roku nie wiodło wam się najlepiej.
- Było ciężko, a nawet boleśnie. Mieliśmy poczucie, że wszyscy nas skreślili i że było to trochę nieuczciwe.
- Bardziej niż trochę to SLD sobie na to zasłużyło...
- Cóż, to się skończyło. Zmieniliśmy się. Jak każda partia popełniliśmy błędy, ale warto pamiętać, że mieliśmy w tym czasie również sukcesy. Po porażkach i problemach nie zmieniliśmy jednak ani nazwy, ani logo. Nie można nam zarzucić, że uciekaliśmy pod inny sztandar. Woleliśmy się zmienić wewnętrznie, zmienić ludzi i pokazać, co zrobiliśmy dobrze, a co źle.
- Ludzi zmieniliście raczej na chwilę. Wielu wraca, jak Leszek Miller czy Włodzimierz Czarzasty. I pan ich do tego powrotu nie zniechęca...
- SLD jest formacją wielopokoleniową. Są w niej zarówno ludzie młodzi, jak i doświadczeni parlamentarzyści i samorządowcy. Najważniejsze jest to, że w SLD pojawili się całkowicie nowi ludzie.
- Wśród doświadczonych jest Leszek Miller. I w kuluarach mówi się, że bez niego pana by nie było...
- Miller to były premier, który wprowadził Polskę do Unii Europejskiej. Wraz z rządami SLD przeprowadził wiele dobrych reform, doprowadził do wzrostu gospodarczego i rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw. To są jego ewidentne sukcesy, za które został nagrodzony przez środowisko gospodarcze. Odsuwanie postaci, które kreowały politykę i wpływały na bieg historii, byłoby ze strony młodego lidera partii olbrzymim błędem. Poza tym, wy chyba też cenicie Leszka Millera, bo jest felietonistą "Super Expressu".
- Niektórzy twierdzą jednak, że błędem jest nieodsunięcie osoby z poprzedniej epoki. To ta nowa twarz Sojuszu, patrzenie w przyszłość?
- Rzeczywiście, roztrząsa się, że wraca stare. Ale Miller to przecież premier RP. Ciekawi mnie, dlaczego nikt nie rozpatruje tego, co się dzieje z byłymi premierami na prawicy? Pamiętam, co się działo choćby wokół premiera Bieleckiego. Jaka była wokół niego atmosfera i jak był oceniany?! A dziś doradza premierowi Tuskowi. Jest szefem jego doradców i nikogo to nie dziwi. Przypomnę jednak, że w notowaniach nieufności Leszek Miller nigdy nie dogonił premiera Buzka. A ten z ramienia PO zasiada w Europarlamencie, a nawet mu przewodniczy. I wszystko jest w porządku.
- Powrót dawnych liderów można też postrzegać jako gest rozpaczy w obliczu pustki kadrowej.
- Wszyscy wiemy, jak trudno jest wykreować liderów. Łatwiej jest partii rządzącej, bo może kogoś zrobić ministrem, doradcą premiera. Opozycja tak łatwo nie ma. Proszę zwrócić uwagę, że ta lista nazwisk nowych ludzi jest bardzo obszerna. Niech przypomnę tylko Marka Wikińskiego, Stanisława Wziątka, Tomasza Grabowskiego, Dariusza Jońskiego.
- Zastanawiam się, ile osób kojarzy te nazwiska?
- Zgoda, ale to są fachowcy, pracujący przy przygotowywaniu ustaw. Zerknijmy na dorobek ustawowy niewielkiego przecież klubu opozycyjnego, jakim jest SLD. Ponad sto ustaw. Oprócz parlamentarzystów piszą je nasi eksperci. Naprawdę ich mamy. Nie są widoczni, bo nie pchają się do pierwszego szeregu, nie chcą być w mediach.
- Zajmijmy się tymi, którzy lubią być w mediach. Złośliwi mówią, że jest pan mistrzem w wycinaniu ludzi. Gorzej z budowaniem drużyny.
- Te opinie są wyjątkowo złośliwe i po prostu nieprawdziwe.
- Ma pan swoją drużynę?
- Po pierwsze jest naprawdę sprawny klub parlamentarny. Na Rozbrat jest grupa ciężko pracujących ludzi, na których się opieram. Być może nie wszyscy bywają w mediach, ale są i działają.
- Mam wrażenie, że ta nowa drużyna chowa głowę w piasek i nie uczestniczy w debatach, które elektryzują opinię publiczną. Choćby Smoleńsk. Wasz głos nie był w ogóle słyszalny...
- Nie chcemy unikać tematu. Uważamy jedynie, że dość kłótni nad grobami. Skończmy wreszcie z nekropolityką. Dla mnie najbardziej bolesne w tej debacie było to, że nikt z PiS, które atakowało rząd, i nikt z PO, atakującej PiS, nie odniósł się do tego, co jest najważniejsze. Do tych, którzy zginęli. Polityków ofiary katastrofy już nie interesują. Nie godzimy się na to.
- Nie jest tak, że sami marginalizujecie się, nie uczestnicząc w tej sprawie? Godzicie się, żeby dominował spór PiS i PO. Ofiary były też w waszych szeregach.
- Oczywiście, ale ja nie chcę grać Smoleńskiem. Wolę mieć 3 procent mniej, ale trzymać się pewnych reguł. I nie wykorzystywać śmierci przyjaciół do uprawiania polityki.
- A np. mąż posłanki Szymanek-Deresz ogłosił, że będzie kandydował z list SLD.
- Paweł Deresz to przede wszystkim aktywna osoba, dziennikarz, korespondent zagraniczny z długoletnim stażem. Osoba, która prowadziła razem z Jolą prężną działalność społeczną. Dopiero później mąż tragicznie zmarłej posłanki Joli Szymanek-Deresz. Jeżeli zechciałby zaangażować się w naszą działalność polityczną, to z pewnością byłby dla nas zaszczyt.
- Czy to milczenie nie jest grą na zasadzie "gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta"? Czekacie na wykrwawienie się PO i PiS?
- W sprawie Smoleńska nie ma u nas żadnej strategii i kalkulacji. Od początku byliśmy merytoryczni i tacy pozostaniemy. Nie mamy zamiaru brać udziału w żadnych kłótniach.
- Publicyści całkiem serio piszą, że główną opozycją w Polsce jest dziś Leszek Balcerowicz. Nie czuje się pan gorszy?
- Absolutnie nie. To jest były minister finansów, wicepremier i szef NBP, który w sposób brutalny atakuje środowisko, które wyniosło go na piedestał.
- Robi to jednak merytorycznie. Nie słyszę takich uwag ze strony SLD.
- Atak "swoich", z tego samego środowiska, na premiera czy ministra finansów jest atrakcyjny dla mediów. Identyczna krytyka ze strony Grzegorza Kołodki nie wywołałaby takiego szumu. Wszystkim wydałoby się, że to normalne.
- Gdzie SLD jest w sporze o emerytury? Wasz głos umknął albo w ogóle go nie było.
- Sprawa jest arcyważna. Kiedy SLD chce się pokazać jako opozycja racjonalna i mówi, że chce dyskutować, choć nie zgadza się z rządem i takim sposobem ratowania budżetu, to słyszę, że nie ma nas w tej debacie.
Grzegorz Napieralski
Przewodniczący SLD