Po drugie przywództwo Niemiec w Europie jest coraz słabsze. Okazało się, że Unia Europejska (czyli Niemcy) nie jest w stanie zagwarantować swym członkom bezpieczeństwa. To może po staremu uczynić NATO, czyli Stany Zjednoczone. Zaś państwa europejskie widzą, że uzależniając się energetycznie od Rosji i przymykając oko na kolejne agresywne poczynania Putina Niemcy wpakowały się w nieliche kłopoty. Okazały się zatem państwem mało przewidującym, krótkowzrocznym, a mówiąc mało dyplomatycznie – dość głupawym. Jak ktoś głupawy miałby być liderem?
Stąd opublikowany niedawno artykuł kanclerza Scholza, w którym domaga się on… mocniejszego przywództwa Niemiec w Europie wydaje się dość bezczelny. Zwłaszcza że powstał w momencie, kiedy Niemcy poprzez Komisję Europejską domagają się od innych państw UE gazowej kroplówki. Kroplówkę dostają ludzie chorzy, a nie liderzy.
Bardzo możliwe, że sytuacja w Europie rozwinie się zupełnie inaczej niż Scholz postuluje. Dokładnie na odwrót. Tandem Francja-Niemcy straci na znaczeniu, a nastąpi coś w rodzaju demokratyzacji Unii Europejskiej. W obliczu wydarzeń na Ukrainie i europejskich ambicji Kijowa, ciężar UE przesuwa się na wschód.
Jest to niebywała wręcz okazja dla Polski, by jako lider tej części Europy wskoczyć na najwyższe piętro europejskiej hierarchii. Oczywiście nie będą nas tam chcieli i będą wypychać. Trzeba więc dobrej mieszanki asertywności i dyplomacji, żeby się tam dostać. Ale szansa na to, by UE zmieniła się nie po scholzowemu, lecz po naszemu, jest.