Ludzie ze staranowanych samochodów i świadkowie wypadku wzdychają z ulgą, bo nikomu nic poważnego się nie stało. Na skrzyżowaniu na drodze krajowej nr 10 w Lubiczu Dolnym koło Torunia kierowcy sześciu aut zatrzymali się na czerwonym świetle. - To były ułamki sekund. Pierwsza rządowa limuzyna nie zdążyła wyhamować, zahaczyła o mój bok i odbiła się. Jadące za nią BMW z ministrem uderzył ow nią i oba auta taranowały samochody stojące przed skrzyżowaniem. Moim zdaniem obie limuzyny jechały ponad 100 km/h - relacjonuje nam Sławomir Kuczko (46 l.) z Białegostoku. W podobnym tonie wypowiada się inny uczestnik kolizji. - Pędzili jak szaleni. Tutaj jest ograniczenie do 70 km/h, a oni jechali co najmniej 130 km/h - twierdzi pan Jacek.
W wypadku trzy osoby zostały ranne. Ministrowi nic się nie stało, do Warszawy wrócił innym służbowym autem. Co ciekawe, szef MON przed zdarzeniem gościł na toruńskiej uczelni ojca Tadeusza Rydzyka (72 l.), gdzie zachwalał możliwości swojego kierowcy służbowego. - Bardzo mu dziękuję. To on dokonał tego, że w godzinę i 45 minut dojechaliśmy z Warszawy do Torunia - mówił Macierewicz. Tymczasem wg wyliczeń nawigacji trasę pokonuje się w ok. 2,5 godz. Co więcej, jak ustaliliśmy, kierowca Macierewicza mógł nie mieć uprawnień do kierowania samochodami Żandarmerii Wojskowej. - Proszę w tej sprawie do MON - usłyszeliśmy wczoraj w ŻW. Resort nie odpowiedział na pytania w tej sprawie. - Oczekujemy wyjaśnień od premier Beaty Szydło (54 l.) na temat szczegółów tego skandalicznego wypadku, który wynikał z tego, że Macierewicz spieszył się na raut ku czci prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego (otrzymał tytuł człowieka Wolności od tygodnika "wSieci". - red.) - komentuje poseł PO Krzysztof Brejza (34 l.).
Według wstępnych ustaleń śledczych do wypadku mogły się przyczynić trudne warunki drogowe.
Zobacz: Wypadek Macierewicza. Wstępne ustalenia prokuratury: ANI SŁOWA o prędkości!