Zabawnie jest patrzeć, jak te słupki się zmienia. A właściwie nie same słupki, a ich wiarygodność. Otóż po tym jak rządzący dostali zadyszki po historii z nagrodami dla ministrów, nadal połowa sceny politycznej uważa, że są one zakłamane, a połowa, że absolutnie prawdziwe. Tyle że zależnie od wyników te połówki się zmieniają. Gdyby wierzyć sondażom, Bronisław Komorowski byłby do dziś prezydentem. Problem w tym, że jakoś kłopot z odnotowaniem tego faktu mają także powtarzający to niegdyś PiS-owcy, którzy zachłystują się wysokimi słupkami. I przejawiają wiarę w sondaże podobną do Adama Michnika i Tomasza Lisa. Oni też byli niegdyś przekonani, że ich konglomerat medialno-polityczny może przegrać tylko wtedy, jeśli pijany były prezydent przejedzie na pasach ciężarną zakonnicę.
Niezwykłe w tym wszystkim jest to, jak krótką pamięć mają politycy. Jak nie pamiętają, że sondażowym prezydentem miała być Jolanta Kwaśniewska, że SLD nie miało z kim przegrać, że na kilka tygodni przed wyborami w 2007 r. PiS miażdżył w badaniach PO, by potem dwukrotnie przegrać. Tak to jest, gdy ogon zaczyna kręcić psem, a politycy zaczynają wierzyć we własną propagandę. Amerykański wiceprezydent Dick Cheney słusznie zauważył, że wyniki sond i badań zależą od tego, kto je przeprowadza, a pierwszy polityk, który ginie, to ten, który ślepo patrzy na słupki.
Wyniki wyborów parlamentarnych Anno Domini 2019 nie zależą od sondaży. Myślę, że w niewielkim stopniu zależą też od opozycji. Zależą przede wszystkim od tego, czy politycy PiS będą w stanie zapewnić Polakom spokój i dobrobyt oraz unikać ideologicznych sporów, a także bezsensownych wojen dyplomatycznych. Czy zrozumieją, że "wojnę żydowską" zostawić lepiej rzymskiemu historykowi Flawiuszowi, który napisał dzieło pod tym tytułem? Czy też utoną w morzu awantur i awanturek, zapatrzeni w słupki, które sami zamawiają?