Podobno wszyscy nas chwalą, że ta nasza prezydencja (takie półroczne niby-przywództwo w Unii) była bardzo udana. Udana, jak nie wiem co. Podobno byliśmy świetnymi przywódcami w tej Unii i dla tej Unii. Hmmm... Trudno tak jednoznacznie ocenić, czy naprawdę tacy byliśmy świetni, bo po pierwsze, wielkiego praktycznego znaczenia to jednak takie przewodnictwo nie ma, a po drugie, oczywiście znaleźli się tacy, którzy nas i naszą prezydencję zamiast chwalić, to kij w szprychy.
No i kto ten kij w szprychy? No oczywiście prawicowcy. Zamiast się zachwycać, to taki na przykład europoseł PiS Tomasz Poręba powiedział, że nasza prezydencja była "słaba" i "mało ambitna", a wtórował mu inny prawicowiec Jacek Kurski. Ten mówił jakby konkretniej, że nie próbowaliśmy załatwić takich dopłat dla naszych rolników, jakie mają rolnicy tzw. starej Unii, że będziemy płacić za długi bogatszych od nas krajów, że nie zajęliśmy się ważnym dla nas gazem łupkowym i że pakiet klimatyczny oznacza pogłębiające się ubóstwo w Polsce.
Do kontrataku przystąpił europoseł PO Krzysztof Lisek, który jako konkretne sukcesy naszej prezydencji przytoczył między innymi "niezliczoną ilość konferencji, seminariów, sympozjów i spotkań". Trzeba przyznać, że trudno przecenić wagę spotkań i sympozjów w "atmosferze wzajemnego zrozumienia". Parafrazując św. Jana Bosko, trzeba by się zastanowić, czy ktoś, kto cię chwali, nie próbuje cię właśnie okraść...