Nie zmienia to faktu, że sceptycyzm wobec AstraZeneki sprawia, iż załamuje się – miejmy nadzieję, że tylko na chwilę – plan szczepień. Niewykorzystane tysiące szczepionek w ostatnich dniach nie zostało wykorzystanych, a to w momencie, kiedy wielu na swoją kolej na szczepienie czeka z utęsknieniem i nadzieją, że uratują zdrowie i życie siebie i swoich bliskich. Pojawiają się więc pomysły, by pójść śladem Izraela, gdzie akcja szczepień idzie znakomicie, a tamtejszy rząd postanowił dać pewną swobodę w szczepieniu i gdy zostają dawki szczepionki, które mogą się zmarnować personel medyczny może robić „łapankę” i szczepić poza ustaloną wcześniej kolejnością.
Wydaje się to racjonalnym pomysłem. Zwycięstwo z pandemią i uratowanie życia wielu Polaków zależy od tego, by jak najszybciej zaszczepić jak największą liczbę osób. Zliberalizowanie procedur być może byłoby dobrym krokiem. Problem polega na tym, że nie mieszkamy w Izraelu, ale w Polsce i w nadwiślańskich realia szczepienia jak największej liczby osób w jak najkrótszym czasie skończyłoby się szybkim wyszczepieniem dużej liczby osób dobrze ustosunkowanych.
Mieliśmy przedsmak tej wolnej amerykanki na początku roku, kiedy okazało się, że warszawscy artyści i milionerzy dzięki znajomościom na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym zostali zaszczepienia poza jakąkolwiek kolejnością, udając personel medycznych. W Polsce lokalnej nie brakowało historii, kiedy lokalni bonzowie z PiS szczepili siebie i swoje rodziny, choć żadnymi medykami nie byli.
Liberalizując procedury nie dalibyśmy szansy zaszczepić się chętnym, ale przede wszystkim ludziom z odpowiednimi znajomościami. Czy jesteśmy gotowi na tę jawną niesprawiedliwość w imię walki z pandemią? Przyznam, że ja nie mam na to dobrej odpowiedzi.