"Super Express": - Z raportu Komisji Europejskiej wynika, że 27proc. pracowników w Polsce pracuje na umowy czasowe, zwane też śmieciowymi. Stanowi to najwyższy odsetek w Unii Europejskiej. Takie liczby powinny niepokoić?
Prof. Ryszard Bugaj: - To zdecydowanie powód do niepokoju. Tak duża liczba osób zatrudnionych w naszym kraju na umowy czasowe to potwierdzenie marnego statusu polskich pracowników. Dochodzi do tego bardzo słabe zabezpieczenie na wypadek bezrobocia. Przypomnę, że jedynie niecałe 20 proc. bezrobotnych ma prawo do zasiłku. Taka sytuacja woła o pomstę do nieba, tym bardziej że co rusz słychać żądania płynące od przedsiębiorców, którzy chcą jeszcze dalej pójść w stronę ograniczenia praw pracowniczych.
- Nasi politycy rozwiązanie problemów bezrobocia także widzą w dalszej deregulacji rynku pracy. Skąd ten dogmat?
- Po pierwsze, w Europie w pewnym momencie zaczęto wzorować się na liberalnym modelu amerykańskiego rynku pracy, który miał być źródłem sukcesu tamtejszej gospodarki. Przeniesiono go do naszej rzeczywistości bez wzięcia pod uwagę innych czynników, które decydowały o tym sukcesie. Po drugie, to także rezultat zmian w definicji bezrobocia strukturalnego. Kiedyś rozumiano je przede wszystkim jako niedopasowanie umiejętności pracowników do potrzeb rynku pracy. Dziś, czytając podręczniki do ekonomii, można zauważyć, że praktycznie powszechnie utożsamiane jest ono ze sztywnościami na rynku pracy.
- To usztywnienie rynku pracy jest aż tak dużym problemem?
- Rynek pracy mógłby być stosunkowo elastyczny, gdyby jednocześnie zapewniono dobre zabezpieczenie dla ludzi tracących pracę. Pozwoliłoby to uniknąć tak straszliwego upadku, na jaki narażony jest teraz bezrobotny. Proszę jednak zauważyć, że Japonia, która choć od jakiegoś czasu ma swoje problemy gospodarcze, to przez lata świetnie prosperowała przy bardzo sztywnym rynku pracy.
- Jakie konsekwencje może mieć taki odsetek umów śmieciowych w Polsce?
- Z punktu widzenia elastyczności rynku pracy w krótkiej perspektywie jest to korzystne. Kiedy przedsiębiorstwo ma pierwsze kłopoty, to przy tego typu umowach bardzo łatwo jest zredukować zatrudnienie. W dłuższej perspektywie oznacza to ogromny ubytek w dochodach pracowników, a tym samym w popycie, który przecież jest siłą napędową polskiej gospodarki. Do tej pory popyt wynikał z dobrych nastrojów społecznych, ale ta tendencja może się bardzo szybko zmienić i polska gospodarka może wpaść w ogromne tarapaty. Na pewno ten tak hołubiony przez przedsiębiorców elastyczny rynek pracy ma szansę stać się jedną z głównych przyczyn tych kłopotów.
- Mówimy tu o konsekwencjach ekonomicznych. A co ze społecznymi skutkami deregulacji rynku pracy?
- Bez wątpienia odbije się ona przede wszystkim na procesach demograficznych. Przecież pracownik, który nie ma pewności jutra i może być zwolniony praktycznie z dnia na dzień, nie zdecyduje się na dziecko. W takim wypadku nie należy się dziwić, że mamy w Polsce ujemny przyrost naturalny.
- Jest w tym też potencjał buntu? Aż 65 proc. pracowników przed trzydziestką ma umowy śmieciowe, które mocno ograniczają ich możliwości, między innymi trudno im o mieszkanie.
- Oczywiście, i pytanie, czy politycy będą potrafili dostrzec ten problem i w porę mu zaradzić. Obecnie dostęp do mieszkania - czegoś niezwykle istotnego z punktu widzenia procesów demograficznych i ogólnej stabilności społecznej - możliwy jest jedynie poprzez jego posiadanie, w które wchodzi się w większości wypadków dzięki kredytom hipotecznym.
- A żeby dostać kredyt, bank najczęściej żąda umowy o pracę.
- Tak jest. Nawet jeśli ci ludzie mają strumień dochodów, który pozwala im na zakup mieszkania, to nie bardzo są w stanie je nabyć, bo istnieje formalna bariera. To musi rodzić frustrację, której lepiej byłoby uniknąć.
Prof. Ryszard Bugaj
Ekonomista, Polska Akademia Nauk