TVP - siedziba Telewizji Publicznej

i

Autor: East News

Stanisław Bortkiewicz: Pomówiono mnie, ale nadal jestem za lustracją

2018-05-18 6:15

Dyrektor TVP Stanisław Bortkiewicz w rozmowie z Super Expressem po niesłusznych oskarżeniach, procesie lustracyjnym i oczyszczeniu z zarzutów: Pomówiono mnie, ale nadal jestem za lustracją

"Super Express": - Otrzymał pan od IPN dokument potwierdzający, że nie współpracował pan z SB.

Stanisław Bortkiewicz: - Tak. Nie potrafię się przesadnie cieszyć z decyzji IPN, bo oskarżenie nie miało żadnych podstaw i musiałem się oczyścić nie z konkretów, ale z bzdurnego zarzutu. Jestem czysty i prawda zwyciężyła. Postępowanie w IPN trwało jednak 16 miesięcy.

- Jak wyglądało?

- Nie wiem, nie uczestniczyłem w nim. Ostatnie pół roku miało jednak miejsce już po pomówieniu mnie, kiedy mogłem tylko czekać i nie miałem żadnych instrumentów do obrony.

- Jak zareagował na to pomówienie Jacek Kurski? Szef TVP był zawsze zwolennikiem lustracji...

- Jestem mu wdzięczny, że zaufał mi i pozwolił kontynuować pracę w TVP. Profesjonalnie zachowała się też Rada Nadzorcza TVP i Rada Mediów Narodowych, które nie dały się ponieść emocjom. Czekali na wynik śledztwa IPN, wiedząc, że pomówienia bywają fałszywe. Uważam jednak, że w tych pomówieniach nie ma przypadków.

- Dlaczego?

- Zostałem zaatakowany z dwóch stron. Pierwsza flanka, w październik 2017 niektórzy "prawicowi" lub "śledczy" dziennikarze, którzy widzieliby się na stanowiskach kierowniczych w TVP i chcieliby mieć na nią wpływ. Druga flanka ataku, była związana z aferą podkarpacką.

- W jaki sposób?

- W 2007 r. przeprowadzałem restrukturyzację elektrowni Kozienice jako doradca. I trafiłem na aferę z udziałem Jana Burego. Stamtąd płynęły fałszywe oskarżenia wobec mnie.

- Przypomnijmy, to był sekretarz PSL, prominentna postać za rządów PO-PSL.

- Oni nie chcieli zmiany systemu zamówień w Kozienicach, bo lokalnie za dużo tam zarabiano. Pomawiali mnie już wtedy, choćby rozkręcając aferę przeciwko mnie. I musieli mnie przeprosić, ale po latach. Sprawa afery podkarpackiej szła opornie, choć wysyłałem informacje do CBA, prokuratury, ABW. Był taki prokurator Zbigniew N., współpracownik ministra Ćwiąkalskiego z rządu PO-PSL. I część zarzutów, które mu postawiono, to przyjmowanie korzyści majątkowych za generowanie spraw przeciwko mnie na zlecenie biznesmena zarabiającego na Kozienicach.

- Z czego wynikało zainteresowanie panem ze strony SB?

- Studiowałem w Gdańsku medycynę w latach 1980-1986, co zbiegło się z Solidarnością. Działałem dość mocno, ale nie było to coś sformalizowanego. Po prostu uczestniczyłem w manifestacjach. Nie była to żadna wielka działalność. Niektórzy przecież siedzieli, stracili życie lub zdrowie. Ja nie. Dlatego jednocześnie nie dziwi, ale też i dziwi mnie informacja, że byłem inwigilowany.

- Działał pan w NZS?

- Nie. Kiedy uczestniczyłem w pierwszych spotkaniach NZS w Trójmieście i okazało się, że koledzy uważali, że kiedy idzie się do zadym, to jednak trzeba spokojnie, należy przetrwać. Czyli to była raczej kanapa (śmiech). Choć dziś są znamienitymi byłymi opozycjonistami. Zdecydowaliśmy więc z kolegą działać sami.

- W jaki sposób?

- Byłem fotoamatorem i robiłem dokumentację manifestacji i zadym. Dokumentowaliśmy też działania ZOMO, milicji i władz. Często z pierwszej linii. Po pewnym czasie opozycja nieco przysiadła i sfrustrowani sami wyprodukowaliśmy ulotki i poszliśmy na Wrzeszcz je rozrzucać.

- I co?

- I graliśmy głupa, że ktoś nam zapłacił, to porozrzucaliśmy.

-Uwierzyli?

- Chyba nie, bo ruszyli za nami. I co jakiś czas naciskali, żeby podjąć współpracę, bo chcieli wniknąć w środowisko akademickie. My oczywiście odmawialiśmy. Po roku wydawało nam się, że dali nam spokój.

- Nie dali.

- Ale o tym dowiedziałem się właśnie teraz, po kilkudziesięciu latach! 1 marca 1988 r. przeszedłem do szpitala do Ostródy. I tu właściwie nie było działalności, bo nie było żadnej opozycji. W Ostródzie nic się nie działo. Do tego zasuwałem na dyżurach non stop i nie było czasu. Pierwszym przejawem był udział w komisji wyborczej w 1989 r. z OKP.

- Jak pan się dowiedział o aktywności SB przeciwko panu?

- Kiedy złożyłem oświadczenie lustracyjne, kandydując do rady nadzorczej Tauronu, okazało się, że tych dokumentów jest trochę, w tym zarejestrowanie mnie jako kandydata na kontakt operacyjny.

- Kandydat to była osoba, nad którą SB się zastanawiało, czy jej nie zwerbować.

- Tak. I tak było w karcie personalnej. Natomiast w ewidencji ktoś wpisał KO! Niespójne daty, kilka charakterów pisma. I oczywiście ani śladu jakiejkolwiek współpracy. Dziwne, że to się działo w czasach, w których byłem w Ostródzie, w której nic się nie działo. Kiedy wiadomo było, że przeniosę się do Ostródy, wyznaczono lokalnie jakiegoś agenta.

- Czytał pan, kto na pana donosił?

- Czytałem. Inwigilował mnie w ramach SB człowiek, po którym wtedy bym się tego nie spodziewał. Sympatyczny, kulturalny, wesoły. Pojechałem do niego z żoną.

- I co powiedział?

- Przyznał, że był SB-kiem, ale jego rola nie polegała na tym, żeby mnie o tym informować (śmiech).

- A z czego wziął się ten wpis w ewidencji o KO, który IPN uznał za sfałszowany?

- Nie wiedział i to było raczej autentyczne. Wyglądało to na poprawienie przez kogoś statystyk tuż przed 1989 r. Wydaje mi się, że będąc w Gdańsku szeregowym opozycjonistą, w Ostródzie urosłem w ich oczach. Mogłem się SB wydawać ważniejszy.

- Został pan oczyszczony z zarzutu przez IPN. Jak pan patrzy z tej perspektywy na lustrację?

- Nadal uważam, że lustracja jest konieczna, i żałuję, że tak wolno postępuje. Byłem za nią w 1997 r., kiedy kandydowałem do Sejmu z ROP. Przed 2016 r. nie miałem jednak prawnych możliwości lustracji, gdyż nie pełniłem funkcji publicznych.