Jak w przypadku każdego takiego apelu, idea jest słuszna, budująca i ma na celu głównie ochronę rodziny. Bo ta najmocniej jest dotknięte skutkami alkoholizmu. A więc trzeźwość przede wszystkim. Tu zgadzam się z Kościołem w stu procentach - w sprawie nadużywania procentów. Tylko czy ograniczenie ekonomicznej dostępności do alkoholu coś zmieni? Żeby powiedzieć to wprost, czy podniesienie ceny ograniczy spożycie? Jak wskazują doświadczenia innych krajów - nie. To prawda, wódka w Polsce jest tania, tańsza niż w PRL-u, ale być może dzięki temu spożywamy mniej alkoholu niewiadomego pochodzenia - bimbru i podobnych wynalazków. Można by rzec, pijemy "zdrowiej", pod większą kontrolą państwa.
I nie sądzę, żeby podniesienie ceny pozwoliło na zwycięstwo w walce z patologią, jaką jest alkoholizm.
By tak się stało, potrzebne są - po pierwsze - wzorce. Wzorce ludzkie. Ksiądz alkoholik czyni więc większe spustoszenie moralne niż zwykły alkoholik. A po drugie - pomoc w odzyskiwaniu alkoholików przez społeczeństwo i pomoc ich rodzinom, dzieciom. I o to powinien Kościół apelować do rządu. I sam się w to zaangażować. Jaka to pomoc? Przede wszystkim praca. Im większe bezrobocie, tym większa patologia, tym większy alkoholizm.
Oczywiście Kościół, oskarżając rząd o hipokryzję, ma rację. To argument nie do podważenia, że akcyza z alkoholu jest poważną częścią budżetu. Ale to fakt znany od lat i nie dotyczy tylko polskiego budżetu. I mamy tego świadomość wszyscy. I nie potrzeba tu apeli hierarchów. Czas, by Kościół, wzorem papieża Franciszka, z jego skromnością i wiarą, zajął się odbudową własnego wizerunku, dbając o wzorce, o których wyżej. Coroczne wołanie o podniesienie cen wódki tego nie zastąpi.