Stanisław Drozdowski: Koniec świata

2013-02-16 3:00

Tęgiego pecha ma nasz premier. Jak tylko chce powiedzieć lub powie coś istotnego, to zaraz następuje koniec świata i nikt na jego słowa nie zwraca uwagi. Jak podobno odniósł sukces w Brukseli i chciał się pochwalić załatwieniem dla Polski 440 miliardów złotych, to abdykował Benedykt XVI. Koniec świata - wołali wszyscy i wierzący, i niewierzący. I nie spełniły się nadzieje pijarowców Donalda Tuska na zdjęcia w blasku i huczne obchody tego wydarzenia. Z rzeczy ważnych do rodaków dotarło tylko to, że minister Tomasz Arabski chrapał w przerwach obrad. Chrapał tak, że premier spać nie mógł.

W czwartek znów mieliśmy ważne Tuska oświadczenie, że do środy o zmianach w rządzie podejmie decyzje. I znów pech medialny. Bo w Rosji, hen za Uralem meteoryt spadł, szkód wyrządził wiele i znów ludzkość woła - koniec świata, na ważne słowa szefa rządu nie zważając. I tylko jedno zapamiętają rodacy, że premier zapowiedział te zmiany, bo odchodzi Tomasz Arabski, minister z Kancelarii Premiera.

I może dobrze, że odchodzi, bo jak tylko robi się o nim głośno w mediach, to zaraz mamy jakiś koniec świata. To, że te końce przesłoniły brukselski sukces czy informację o zmianach w rządzie, nie boli. Tusk nacieszy się jeszcze blaskiem fleszy, a Arabski słońcem nad ambasadą w Madrycie. Boli, że w tym zgiełku znów zniknęły najważniejsze informacje - o przejmujących prognozach wzrostu bezrobocia (15 proc.) i marnej, zjedzonej przez inflację waloryzacji najniżej uposażonych emerytów. Koniec świata, Panie Premierze?!