Stanisław Drozdowski: Emerytury ze strachu

2011-11-22 3:00

Zadziwia mnie wczorajszy sondaż zaufania do polityków. Jak zwykle na czele prezydent Komorowski - ufa mu 75 proc. rodaków, za nim premier Tusk - 54, wicepremier Pawlak - 51. Kolejność jak od dawna, więc dlaczego zadziwia. Bo dwóch ostatnich z przyzwoleniem pierwszego wzięło udział w akcji "zastraszania" Polaków. Czym? Kryzysem, ujemnym PKB w przyszłym roku, ingerencją Unii Europejskiej, gdybyśmy nie obniżyli deficytu budżetowego. A także dramatycznymi słowami wypowiadanymi w kontekście możliwych losów Polski, takimi jak Grecja, Hiszpania, Portugalia. To w strategii.

Na co dzień, tuż przed exposé premiera, zastraszano naród przeciekami o odebraniu ulg wszelkich, rozdmuchiwaniem nadmiernych żądań Kościoła (1 proc. z podatku) oraz informacjami o bankrutującym niemal ZUS-ie. To operacyjnie.

Po tej skróconej, ale zagęszczonej operacji prania mózgów premier przyspieszył powołanie rządu i exposé. A to, jak wydawało się na początku, było obroną biednych, a atakiem na bogatych. Jednak szybko okazało się, że to biedni wezmą na siebie ciężar ratowania państwa i Tuska. Bo głównym, najlepiej policzalnym i najpewniejszym punktem tzw. reformy premiera z Kaszub jest wydłużenie wieku emerytalnego Polaków. Ujmując rzecz po męsku, Tusk wykonał haniebny zamach na polskie kobiety. Zmuszenie ich do pracy o siedem lat dłuższej to zamach nie tylko na ich zdrowie, ale i na polskie rodziny. Bo dla nich instytucja babci ma dwa fundamentalne aspekty. Po pierwsze, uczuć bezinteresownych, po drugie, ekonomiczny (umożliwiający pracę rodzicom). Oba w skali kraju bezcenne. I stąd pytanie, czy zastraszeni przez rząd czarną wizją przyszłości rodacy rzeczywiście zgadzają się takim Tuskowym widzeniem świata? To pytanie również do posłów i prezydenta Komorowskiego. I może zanim zagłosują oni nad szkodliwą propozycją w sprawie wieku emerytalnego kobiet, policzą zyski z babć na emeryturze.