Na pewno jest kilka okoliczności łagodzących. Ofiara dostała zadośćuczynienie, wybaczyła sprawcy, a reżyser przez 30 lat ponosi jakoś konsekwencje swojego czynu. Brak możliwości swobodnego podróżowania, zasłużone piętno pedofila... Poza tym ostatni rok był dla niego bardzo dotkliwą karą. Wreszcie ofiara Polańskiego nie chce już wracać do sprawy, roztrząsać jej, nie chce zainteresowania mediów i procesu, w czasie którego jeszcze raz musiałaby przeżyć traumatyczne chwile. Jest jeszcze sprawa systemów prawnych. USA nie znają pojęcia przedawnienia przestępstwa.
Europa zna i według europejskiego prawa sprawa jest przedawniona. Przypadek Polańskiego każdy ocenia osobiście od bardzo ostrej krytyki aż po nieracjonalną obronę. A jednak rozdrażniły mnie nazbyt histeryczne reakcje mediów z USA. Dziennikarze bijący na alarm, że oto Europa wypuszczając reżysera na wolność, nie pozwoliła na sprawiedliwe osądzenie sprawy Ameryce.
Przypomniał mi się wyrok w sprawie O. J. Simpsona, czarnoskórego futbolisty i aktora znanego u nas choćby z roli we wszystkich trzech częściach "Nagiej broni". Oskarżony o brutalne zamordowanie byłej żony i towarzyszącego jej kelnera musiał zostać skazany, bo bił wcześniej żonę i groził jej, bo na jego skarpetkach znaleziono ślady krwi ofiar, bo miał zakrwawioną rękawiczkę z miejsca morderstwa, bo na koszuli zasztyletowanego kelnera były jego włosy. Sąd USA najwyraźniej przeraził się jednak zamieszek na tle rasowym (żona Simpsona była biała) i uniewinnił go.
Co ciekawe - inny sąd, cywilny, uznał go oczywiście za winnego podwójnego brutalnego morderstwa i kazał płacić rodzinom ofiar ponad 30 mln dolarów zadośćuczynienia. Jak widać, nawet amerykański system prawny nie może zagwarantować sprawiedliwości...