"Super Express": - Jak pan zareagował na publikację "Super Expressu" dotyczącą senatora Krzysztofa Piesiewicza?
Michał Karnowski: - Każdy, kto ma w sobie trochę wrażliwości, widzi, że mamy do czynienia z ludzkim dramatem. Dla senatora Piesiewicza mam dużo współczucia. Znalazł się w bardzo trudnej sytuacji i musiał z niej jakoś wybrnąć. Wybrał jednak najgorszą z możliwych dróg - uległ szantażowi i nie zgłosił się od razu do prokuratury.
- Czy media mają prawo publikować takie rzeczy? Podniosły się głosy, że dziennikarze nie powinni wchodzić w czyjeś życie prywatne...
- Ta historia przestała być prywatna w momencie, gdy sam senator Piesiewicza złożył wniosek o uchylenie immunitetu. Od tego momentu jest to sprawa kryminalna, a nie prywatna. Trafiła do prokuratury, a w takiej sytuacji obowiązkiem dziennikarza jest zapytać, co się stało i dlaczego. Ujrzała światło dzienne, wszczęto postępowanie karne i dziennikarze musieli pójść tym tropem. Zadaniem dziennikarzy jest niestety opisywanie także tego typu rzeczy. Obywatele mają prawo wiedzieć, czy polityk, którego wybieramy, ma problemy z narkotykami. Co więcej, zakup kokainy musi się wiązać z kontaktem ze światem przestępczym. Już samo to może być podstawą do szantażu.
- Część publicystów niemal sugeruje, że media powinny patrzeć na autorytet i osobę zasłużoną na tak wielu polach bardziej łaskawym okiem.
- Gdyby pan Piesiewicz był tylko adwokatem albo scenarzystą filmów Krzysztofa Kieślowskiego, wyglądałoby to inaczej. Polityk przyjmując mandat z demokratycznego wyboru, musi mieć świadomość, że będzie sprawdzany. Sedno sprawy tkwi w tym, że politycy mają niewątpliwie większe przywileje, ale właśnie za cenę ograniczeń w innych sferach życia. Muszą np. ujawniać swój stan majątkowy albo mają mniejsze prawo do prywatności. Te ograniczenia służą ochronie życia publicznego. Mamy prawo wiedzieć o nich więcej, bo mają wpływ na bardzo ważne sprawy dotyczące nas wszystkich. Politycy muszą być wolni w swym postępowaniu i musimy wiedzieć, czy nie ma na nich żadnych haków. Jeśli jest inaczej, do akcji wkraczają dziennikarze. I wręcz nie mają prawa ukrywać takich informacji. Nie mogą abstrahować od tego, że osoby publiczne mają pewne obowiązki. Tymczasem wielu dziennikarzy, zwłaszcza "Gazety Wyborczej", ulega pokusie, by arbitralnie decydować o tym, co ludzie mogą wiedzieć, a czego nie. Pojawia się jednak pytanie, dlaczego mają o tym wiedzieć tylko oni, tych kilkunastu dziennikarzy.
- Czy "Super Express" skrzywdził senatora Piesiewicza?
- Myślę, że ta sprawa rozlałaby się niezależnie od publikacji w "Super Expressie". Zarzuty, że gazeta skazała senatora na infamię, nie mają potwierdzenia w faktach. Dziennikarze dotarli do senatora i udzielili mu głosu w tej sprawie. Krzysztof Piesiewicz nie zabronił kategorycznie publikacji tych materiałów. Wie, że jest w dramatycznej sytuacji i nie uniknie konsekwencji. Zachowuje się o wiele bardziej logicznie od tych, którzy bronią go mówiąc, że sprawa nie powinna być nagłaśniana. Nie wydaje mi się, by te materiały przekreśliły go jako postać życia publicznego. Choć przestanie zapewne uchodzić za autorytet moralny. W Polsce ludzie tak łatwo nie skazują kogoś na wygnanie. Wręcz przeciwnie, okazują dużo tolerancji. W tej konkretnej sprawie także nie dostrzegam potępienia, ale raczej współczucie.
- Czy senator Piesiewicz ma jeszcze szansę zrobić coś, co uratuje jego pozycję?
- Znamy przypadki, w których ludzie wychodzili z podobnych tarapatów. Jednak warunkiem musi być szczere rozliczenie się senatora z opinią publiczną zaraz po prawnym zamknięciu sprawy.
Michał Karnowski
Dziennikarz i publicysta "Polska The Times"