"Super Express": - Z dużej chmury mały deszcz? Szumne zarzuty "Wprost" wobec Kamila Durczoka okazują się, moim zdaniem, zbiorem przypuszczeń. Jak pan to oderbał?
Rafał Ziemkiewicz: - Już wcześniej krytykowałem tę metodę "dziennikarską", która polega na odpalaniu z hukiem afer bez wskazywania, o kogo właściwie chodzi. Wcześniej ten tygodnik napisał: pewien gwiazdor mający swój program w telewizji i apartament na Powiślu sprowadza sobie chłopców z agencji dla homoseksualistów i robi tam castingi. Ale nie powiemy kto. Później materiał o pewnej osobie, szefie programu informacyjnego w komercyjnej telewizji, który molestuje dziennikarki - ale też nie powiemy kto. Bo wiemy o tym od jednej osoby i też nie powiemy od jakiej. No przepraszam! Za moich czasów coś takiego w ogóle nie mieściło się w pojęciu mediów.
- Dlaczego?
- Jeżeli dziennikarze nie są w stanie wykonać elementarnej pracy śledczej i zdobyć dowodów procesowych, to są to jakieś plotki z magla. Jeżeli się takich elementarnych rzeczy nie robi, to po prostu siedzi się cicho. To jest tylko robienie smrodu. Później się puszcza, że ten gwiazdor to pewnie Wojewódzki, bo on ma apartament na Powiślu, ale w sumie nie wiadomo. A ten molestujący to pewnie Durczok, ale w sumie też nie wiadomo. Przedziwne jest to, że atak na Duroczka nastąpił nagle po zupełnie innej linii niż kwestia domniemanego molestowania, o której "Wprost" pisał dwa tygodnie wcześniej. Poważnie bym się wahał, czy ta sprawa w ogóle zasługuje na publikację, a jeżeli już, to trzeba było tam zawrzeć o wiele więcej faktów. Na razie jest to tylko obyczajówka, a nie coś poważnego.
- Pojawiły się głosy, że nie chodzi o wątpliwe metody dziennikarskie, ale chęć zdyskredytowania Durczoka.
- Są powody, żeby się czegoś takiego obawiać. Na logikę - bo nie wiem, czy "Wprost" ma jakieś mocniejsze dowody niż to, co napisał - niezwykle łatwo jest kogoś w taki sposób wrobić. Wystarczy, że go jakaś panna zaprosi do mieszkania i już możemy mieć zrobioną sprawę. Bo w tym mieszkaniu mogą już być pejcze, dyby, pornografia pedofilska, biały proszek i właściciel, który akurat przypadkiem przechodził z tragarzami, tj. policjantami. Może nie w mediach, ale w dziejach polityki takie prowokacje już się zdarzały.
- To mogła być prowokacja?
- Nie można wykluczyć, że to jest częścią jakiejś większej gry. Trwa proces sprzedaży TVN. A w tle zarzutów stawianych Durczokowi stoi zarzut, że obecne kierownictwo TVN latami tworzyło zmowę milczenia. Tolerowało patologiczny układ, w którym kobiety były molestowane, a różnym gwiazdorom najpaskudniejsze rzeczy uchodziły bezkarnie. W ładzie korporacyjnym liczących się grup medialnych - a takie są zainteresowane kupnem TVN - to jest bardzo poważny zarzut.
- Na ile życie prywatne dziennikarzy jest rzeczywiście ich życiem prywatnym? Powiedzmy, że to, co napisał "Wprost", okazałoby się prawdą. Należałoby to ujawniać?
- Prawo do prywatności osób publicznych w oczywisty sposób jest bardzo ograniczone. Nawet jeśli coś jest zgodne z prawem, ale mówiąc po staroświecku nieobyczajne i kompromitujące, to publiczność ma prawo takie rzeczy wiedzieć. Jeżeli ktoś występuje jako osoba zaufania publicznego, mówi nam, jak żyć, wpływa w znaczny sposób na myślenie szerokich mas, to należyod tego kogoś wymagać. Być może wielu machnie ręką na zboczenia seksualne jakiejś osoby, ale ujawnienie takich upodobań osoby publicznej jest uzasadnione. Publiczność ma prawo wiedzieć, kto codziennie gości w jej domu. Kto jej mówi, co ma myśleć, kto jej wkłada rękę do mózgu i tam przestawia rozmaite klapki.
Zobacz: Kamil Durczok i afera Wprost. Czy "Służby specjalne" mają coś wspólnego ze sprawą Durczoka?
- Zostawiając na boku Durczoka, materiał "Wprost" rzucił światło na kilka kwestii dotyczących tzw. gwiazd mediów. W mediach istnieje praktyka z dowcipu: "pracujemy jak damy, a jak nie damy, to nie pracujemy"?
- Gdybym kiedykolwiek się o czymś takim dowiedział, to na pewno bym krzyczał. Media, w których ja funkcjonuję, są dość szczególnymi mediami - mediami opozycyjnymi. Tutaj panują inne zasady niż w mediach, w których łączą się wpływy polityczne i kasa.
- Współpracował pan też z innymi...
- Tam, gdzie można zrobić gigantyczne kariery, zarabiać naprawdę grube miliony i gdzie wszystko zależy w dużym stopniu od decydentów politycznych, tam mogą się dziać różne rzeczy. Nigdy nie podejrzewałem środowisk prorządowych o jakąś szczególną moralność. Jeżeli ktoś decyduje się być propagandystą, a w mediach prorządowych wielu ludzi na takie miano zasługuje, to również w innych sprawach gotów jest iść na koncesję z przyzwoitością.
- Czyli kariera w mediach może deprawować.
- Na pewno. Zwłaszcza jeżeli ktoś gdzieś z małej miejscowości, z lokalnego medium nagle szczęśliwym zbiegiem okoliczności lub dzięki paru wątpliwym moralnie decyzjom wyrasta na wielkiego gwiazdora. Zaczyna się zarabiać ogromne pieniądze i wtedy bardzo często odbija. Zwłaszcza gdy nie ma silnego kręgosłupa moralnego. Da się to zauważyć w każdym zawodzie.
- Kiedy byłem na studiach, moje koleżanki kierowały pikantne komentarze wobec nienajmłodszych pracowników naukowych uczelni. Może działa tu zwykła zasada uczennicy i mistrza? A gdy się nie uda, mistrza łatwo oskarżyć o molestowanie.
- Na studiach u każdego z nas rozsądniejsi ludzie powtarzali: "nie bierz dupy ze swej grupy". Mądry człowiek wie, że nie ma normalnych relacji męsko-damskich tam, gdzie są relacje podległości służbowej. Oczywiście molestowanie seksualne działa w obie strony i zdarzają się przypadki, że to właśnie kobieta jest tą stroną natrętną. Ale generalnie zasady, które powinny być przestrzegane, zostały sformułowane bardzo dawno. Staroświeckie zasady przyzwoitości, wstydu i kindersztuby. Dopiero tam, gdzie ludzie wyznają przekonanie, że wszystko wolno i sukces jest wartością nadrzędną, tam się zaczynają problemy. W naszych mediach czy ogólnie korporacjach fatalną spuścizną jest taka mentalność pańszczyźniana.
- Czyli?
- W Polsce, w całym państwie, odtwarza się coś, co Polacy, wywodzący się w 96 proc. z chłopstwa folwarcznego, mają wdrukowane głęboko w geny. Ze wszystkiego robimy pańszczyźniany folwark. Ktoś, kto na tym folwarku wyrasta na ekonoma czy dziedzica, nabiera przekonania, że ma prawo traktować podwładnych jak fornali na folwarku. A podwładne może podszczypywać jak panicz dziewkę folwarczną. A ona ma się wtedy uśmiechać i być szczęśliwa, że jaśnie panicz wyróżnił. To niestety w ludziach tkwi, nakładając się na problemy tworzone przez współczesną mentalność.
- Michał Majewski z "Wprost", tłumacząc decyzję o publikacji materiału, powiedział: "Najpierw funkcjonariusze bagatelizowali sprawę i nie chcieli się nią zająć. Dopiero po interwencji Sylwestra Latkowskiego do mieszkania zjechała większa liczba policjantów". Policja wycofuje się, gdy chodzi o kogoś znanego, i reaguje gdy dzwoni ktoś znany?
- Profesjonalizm naszej policji czy prokuratury oceniam bardzo nisko. Generalnie oni chcą mieć przede wszystkim święty spokój. Tam, gdzie w grę wchodzi ktoś sławny i jest ryzyko przykrych konsekwencji, policjanci odruchowo udają, że czegoś nie widzą. Odruchem większości prokuratorów jest zaś umorzenie sprawy. Nie trzeba tutaj dopatrywać się żadnych innych motywacji poza zwykłym nieprofesjonalizmem. W krajach bardziej cywilizowanych jest jednak zasada, że celebrytów traktuje się tak samo jak obywateli, a nawet ostrzej.
- "Wprost" zwrócił też uwagę na narkotyki. Kokaina jest u nas używką tzw. wyższych sfer, w tym mediów?
- Nie zetknąłem się z tym bezpośrednio w światku medialnym, ale nie wykluczam tego. Niektórym odbija i strasznie im imponuje wzorzec "Wilka z Wall Street". W dziennikarstwie, tak jak wśród szczurów korporacyjnych, panuje też kult, delikatnie mówiąc, niezdrowego trybu życia. Zamiast sobie tak wszystko urządzać, żeby nie zwariować od pracy, oni lubią wręcz demonstracyjnie pokazywać: tyramy 20 godzin na dobę, ale jak idziemy w tango, to balujemy na całego, a rano cucimy się chemikaliami i balujemy dalej.
- Czyli dziennikarze są...
- Nie lubię tego uogólnienia: dziennikarze. Nie ma w Polsce czegoś takiego jak środowisko dziennikarskie. Mamy dwa zupełnie różne środowiska: ludzi, dla których praca medialna jest sposobem na osiągnięcie celu ostatecznego, jakim jest narodowe powstanie oraz skrajnie prorządowych propagandystów, których praca też nie ma wiele wspólnego z dziennikarstwem. A pośrodku jest szeroka grupa, którzy usiłują zarobić na życie. Ale nie łączy ich tak wiele ani z jednymi, ani z drugimi, żeby można było mówić, że to jest jakieś środowisko. Polskie media nie przypominają zachodnich w sensie profesjonalnym, tak samo jak polska polityka nie przypomina polityki w normalnym cywilizowanym kraju.
Zobacz: Kamil Durczok: Chciałbym jeszcze poprowadzić Fakty
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail