Mniej lub bardziej subtelne podgryzanie PiS przez koalicjantów oraz próby odróżnienia się od partii Jarosława Kaczyńskiego to nadal za mało, żeby dać się zauważyć wyborcom. Tym bardziej, że i Porozumienie, i Solidarna Polska próbują znaleźć dla siebie wystarczająco dużo miejsca na gęstej od różnych nurtów prawicy scenie politycznej. Konserwatywny wyborca ma do wyboru aż pięć liczących się ugrupowań od PO, Hołowni i PSL po PiS i Konfederację. Podaż prawicowych partii wyraźnie nasyciła rynek i trudno kolejnemu konserwatywnemu projektowi się tu odnaleźć i nie ważne, czy jest się umiarkowanym Porozumieniem czy radykalną Solidarną Polską. Po prostu, co za dużo to niezdrowo, więc trudno oczekiwać, by udało im się zbudować jako silne, niezależne byty.
Obie partie muszą więc liczyć, że gdzieś znajdzie się dla nich miejsc na koalicyjnych listach wyborczych, czy to z PiS czy z opozycją. Przy czym w tym scenariuszu tylko Porozumienie ma szanse na polityczne przetrwanie, bo to ugrupowanie, które odnalazłoby się w sojuszu ze wszystkimi prócz Lewicy. Sobotnia konwencja partii Jarosława Gowina miała te wszystkie opcje zostawić otwarte. Solidarnej Polski za sojusznika nie chce nikt, a PiS wytrzymuje z Ziobrą tylko dlatego, że na razie musi, by utrzymać władzę. W wyborach parlamentarnych doskonale poradzi sobie bez niego.
Dziś to Porozumienie musi odpowiedzieć sobie na pytanie, kiedy najlepiej będzie się wypisać mu ze Zjednoczonej Prawicy, bo chyba tylko w ten sposób opozycja może patrzeć na nie łaskawym okiem. Dziś jest na to zdecydowanie za wcześnie. Problem jest taki, że pewnego dnia może być już za późno. Gowin gra dziś swoją partię politycznych szachów na granicy błędu, który może kosztować go całkowitą klęskę. Ale nadal jest w grze. Czego Solidarna Polska powiedzieć o sobie nie może.