„Super Express”: - Kiedyś wstrząsnął pan polskimi politykami przewidując wyniki zarówno wyborów prezydenckich (zwycięstwo Andrzeja Dudy), jak i parlamentarnych (znaczące zwycięstwo PiS). Przewidział pan to wtedy, kiedy wielu z tego drwiło. Pan podkreślał, że to wychodzi z analiz możliwości mobilizowania elektoratu. Gdy się sprawdziło, to niektórzy mówili, że powinien pan podawać numery na loterii. Co dziś pan obstawia?
- Prof. Jarosław Flis: - Sami politycy PiS zauważyli już, że nie wszystko idzie tak wspaniale jakby chcieli, co zresztą prezes Kaczyński ogłosił już na szumnie zapowiadanej konferencji prasowej. Z analiz widać wyraźnie, że Polska nie jest podzielona na dwa, ale na trzy obozy: PIS, antyPiS i grupa zdystansowanych do obydwu tych opcji. I widać, że PiS przez te trzy lata rządów narobił sobie wrogów.
- PiS zawsze miał wrogów.
- Tak, ale teraz ma ich tam, gdzie wcześniej niekoniecznie ich miał. Widać to, kiedy porównamy wyniki drugich tur wyborów na prezydentów i burmistrzów miast. Tam, gdzie doszło do starcia z kandydatami PiS kandydatów PO, PSL lub niezależnych. W mniejszych miejscowościach i gminach rosło w drugiej turze jednym i drugim. W dużych miastach antyPiS w drugiej turze rósł trzykrotnie lepiej niż PiS. Najważniejsze były jednak średnie miejscowości. A tam antyPiS rósł wobec PiS w stosunku 3 do 2. To zapowiedź tego, że PiS może mieć pod górkę z elektoratem, który nie jest elektoratem żelaznym. Włodarze PiS przegrywali reelekcję częściej, niż włodarze z innych ugrupowań.
- Co to znaczy dla PiS przed kolejnymi wyborami?
- Wiara w to, że ich żelazny elektorat i tak się zmobilizuje przeciwko elektoratowi antyPiS może być zgubna. Że to szarpanie za wąsy przeciwników może jest kochane przez czytelników tożsamościowych tygodników, ale elektorat generalnie wcale tych awantur nie kocha. Nie jest to zresztą zaskoczeniem. Wszędzie na świecie wyborcy nie są wcale mocno zaangażowani w spory i raczej sobie cenią spokój. Rządzący są od tonowania nastrojów. Od ich podgrzewania jest opozycja.
– Część dziennikarzy prawicowych uważa inaczej, że właśnie podgrzewanie atmosfery może przynieść sukces?
– Jednak wspomniani czytelnicy tożsamościowych tygodników stanowią jednak mniejszość. Żaden domniemany geniusz Jarosława Kaczyńskiego tej prawdy nie przekreśli. Ja rozumiem, że się dwadzieścia lat ponad spędziło w opozycji, i, że się kocha zwarcie. Ale wyborcy wcale nie kochają zwarcia. I PiS za to zapłaci.
– Stawia pan tezę, że PiS może przegrać wybory parlamentarne w 2019 roku?
– Przede wszystkim trzeba postawić pytanie o to, co znaczy przegrać, a na czym polega wygrana. Czy chodzi o zwycięstwo optyczne, utrzymanie władzy, czy zdobycie samodzielnej większości. To są te trzy poziomy.
– Dla PiS-u sukcesem byłoby jedynie utrzymanie status quo, czyli zdobycie większości samodzielnej?
– I nawet nadal jest to możliwe. Jednak musiałoby być spełnionych wiele czynników, przede wszystkim całkowicie podzielona musiałaby być reszta opozycji. Pamiętajmy, że 34 proc. poparcia, które PiS otrzymało w wyborach do sejmików to jednak znacznie mniej niż dające większość w Sejmie blisko 40 proc. Drugim rozwiązaniem jest oczywiście zawarcie jakiejś koalicji. Tu pojawia się jednak kluczowe pytanie – z kim. Oczywiście najprościej byłoby liczyć na Kukiza, ale przyszłość tego ruchu to niewiadoma. Po drugie – PSL. Ale to przeczołgiwanie Ludowców przed wyborami było zupełnie niezrozumiałe. Bo niby skąd to przekonanie, że po takim traktowaniu PSL się załamie i podzieli? Może po prostu zacznie się mścić? To jeżdżenie PiS-owców po Polsce i straszenie, że jak wyborcy wybiorą kogoś spoza obozu dobrej zmiany to nie będzie inwestycji, ludzie tego nie kupili. Udział we władzy PiS w gminach zwiększył się z 7,5 proc. do 9,5 proc.
– Czyli jednak jest wzrost?
– Ale śladowy. Jak ktoś z opozycji patrząc na PiS z przerażeniem widział brunatną falę, to śpieszę uspokoić – w takim tempie, posuwając się o 2 proc. w ciągu czterech lat to ta fala władzę w gminach przejmie za niecałe lat pięćset, czyli pół tysiąclecia. A na poważnie – jeśli celem PiS było faktycznie przegonienie lokalnych sitw, to właśnie zostały one umocnione.
– Jak to?
– Na razie wyszło, że był najwyższy poziom reelekcji dotychczasowych prezydentów od czasów transformacji ustrojowej. A jeśli ktoś tracił władzę, to właśnie politycy PiS. I tu właśnie możemy nawiązać do pierwszego pytania o wybory w 2015 roku. Bo jest tu pewna analogia.
– Jaka?
– W kampanii wyborczej 2015 roku wydawało się, że siłą rozpędu ówczesny prezydent zdecydowanie wygra walkę o reelekcję. Ale tak to już w polityce jest, że gdy wahadło wychyli się w przeciwną stronę, bardzo trudno jest je zatrzymać. Wtedy wychyliło się w kierunku PiS. Teraz w kierunku przeciwnym.