John R. Bradley: Śmierć Kaddafiego niczego nie kończy

2011-10-22 4:00

Odejście dyktatora sprawia, że pokojowe przemiany w innych krajach arabskich stają się mniej prawdopodobne. Na pewno zainspiruje rewolucjonistów w innych krajach arabskich. Sprawi też jednak, że tamtejsi dyktatorzy będą jeszcze bardziej zdeterminowani, żeby utrzymać władzę.

"Super Express": - W czwartek ukrywający się Muammar Kaddafi zginął od kul libijskich rebeliantów. Jego śmierć była nieuniknionym scenariuszem?

John R. Bradley: - Zdecydowanie. Nie miał żadnych sojuszników w krajach arabskich i po zwycięstwie rebeliantów został w zasadzie sam. Nawet jeśli jakieś zaprzyjaźnione afrykańskie państwo chciało mu pomóc, nie mogło. NATO ostrzegło wszystkich, że w razie prób pomocy dla Kaddafiego narażą się na atak Sojuszu. Zresztą gdyby nie Zachód, Kaddafi bez problemu poradziłby sobie z buntem. Jedynie, co mogło go uratować, to przestrzeganie przez NATO rezolucji ONZ, która nakazywała jedynie ochronę ludności cywilnej. Niestety, dla niego zachodnie lotnictwo aktywnie włączyło się w walkę. Warto w tym miejscu podkreślić, że nie dość, i\że bomby natowskiego lotnictwa cofnęły Libię do czasów epoki kamiennej, to spowodowały śmierć większej liczby cywilów, niż zabił Kaddafi.

- Lepiej by było, jeśli zostałby schwytany żywcem i postawiony przed sądem? A może to tylko zachodni punkt widzenia i zemstą za lata terroru musiała być egzekucja Kaddafiego?

- Każdy, nawet tak krwawy dyktator jak on, ma prawo do uczciwego procesu. Traktując jego barbarzyńskie zabójstwo jako coś akceptowalnego, dajemy sygnał, że wcale nie jesteśmy lepsi od niego. Jak więc mamy być wiarygodni w próbie nakłonienia tamtejszej ludności do przyjęcia zasad demokratycznych? Bez wątpienia proces byłby także kluczowy do poznania większej ilości szczegółów o jego kontaktach z zachodnimi liderami i tamtejszymi służbami specjalnymi. Mogło wyjść na jaw wiele ciekawych rzeczy.

- Nowe władze mają ciało Kaddafiego. Co z nim zrobią?

- Wszystko wskazuje na to, że zostanie pochowany potajemnie, gdyż władze zdają sobie sprawę, że jego grób mógłby stać się miejscem pielgrzymek zwolenników Kaddafiego, których przecież w Libii nie brakuje. Oczywiście Kaddafi nie jest traktowany jako ofiara religijna jak Osama bin Laden, ale jako ofiara polityczna. Niemniej sprawa grobu Rudolfa Hessa, który niedawno zlikwidowano w Niemczech, pokazała, że takie miejsce może być symboliczne dla mobilizacji zwolenników takich osób.

- Co z synem Kaddafiego, Saifem, który był szykowany na następcę ojca? Nadal docierają sprzeczne informacje na jego temat. Jedne źródła twierdzą, że został schwytany, inne, że udało mu się uciec.

- Jeśli nadal jest na wolności, bez wątpienia ma dostęp do tego, co zostało z rodzinnej fortuny i będzie chciał ją wykorzystać do zorganizowania kontrnatarcia na siły rebeliantów, które może przygotowywać gdzieś w odległych regionach kraju. Pamiętajmy, że setki tysięcy Libijczyków są wściekłe z powodu zamordowania Kaddafiego i przejęcia władzy w kraju przez wspieranych przez Zachód zdrajców.

- Od samego początku libijskiej rewolucji było pewne, że po upadku Kaddafiego dojdzie do tarć między skłóconymi plemionami zamieszkującymi kraj. Konflikty między nimi narosły czy zwycięża konsensus?

- Do tej pory większość libijskich plemion łączyła sprawa obalenia znienawidzonego dyktatora i konflikty odłożono na bok. Teraz, kiedy nie ma już Kaddafiego, a Trypolis jest w rękach rebeliantów od prawie dwóch miesięcy, te podziały bardzo szybko dadzą o sobie znać. Już słychać głosy przywódców najważniejszych plemion, że członkowie Narodowej Rady Libijskiej, która kierowała rebelią, powinni jak najszybciej ustąpić, bo przyszły już nowe czasy i potrzeba nowych ludzi. To tylko próbka tego, co będzie się teraz działo w Libii i raczej nie można być optymistą, że wszystko szybko powróci do normy.

- Śmierć Kaddafiego w symboliczny sposób kończy proces politycznych zmian w Afryce Północnej, który trwa już niespełna rok. Zachód liczył na szybką demokratyzację tej części świata. Nie przeliczył się?

- Od początku było to raczej pobożne życzenie. W Egipcie władzę po odejściu Mubaraka przejęli wojskowi, którzy obiecali przekazać ją cywilom w ciągu sześciu miesięcy. Teraz słyszymy, że prezydenckich wyborów nie będzie przynajmniej do 2013 roku. Przez ten rok Egipt przeszedł więc drogę od wojskowej dyktatury z figurantem w roli prezydenta, wybranym zresztą z szeregów armii, do rządów jawnej junty. Przypadki łamania praw człowieka, których się ona dopuszcza, są wręcz gorsze od tego, co się działo za rządów Mubaraka.

- Lepiej wygląda chyba sytuacja w Tunezji, gdzie lada dzień odbędą się wybory parlamentarne.

- To jedynie pozory. Nie dość, że ludzie Ben Alego dalej dobrze się trzymają, to jeszcze w tunezyjskich wyborach dużą szansę na triumf ma islamistyczna partia Ennahda, która zapowiada wprowadzenie prawa szariatu. Ostatnie wydarzenia w Tunezji nie są żadnym progresem, ale zwyczajnym krokiem wstecz.

- W świecie arabskim o obalenie starej dyktatury walczą jeszcze Syryjczycy. Śmierć Kaddafiego będzie zastrzykiem nadziei dla syryjskiej rewolty?

- Na pewno zainspiruje rewolucjonistów w innych krajach arabskich. Sprawi też jednak, że tamtejsi dyktatorzy będą jeszcze bardziej zdeterminowani, żeby utrzymać władzę. Kto z nich chce skończyć jak Kaddafi, którego zastrzelono na odludziu, a jego koniec dzięki telewizji oglądał cały świat? Śmierć libijskiego dyktatora sprawia więc, że pokojowe przemiany w innych krajach arabskich stają się coraz mniej prawdopodobne.

John R. Bradley

Brytyjski specjalista od krajów arabskich