- Gdyby w miejsce Millera wybrano Ryszarda Kalisza, zostałby pan?
- Nie identyfikuję się ani z Millerem, ani z Kaliszem. Uważam, że wybór jednego czy drugiego oznacza definitywny koniec SLD.
- Słyszałem, jak porównywał pan Millera do dżumy, a Kalisza do cholery. Napieralski też przedstawiał sobą jakąś chorobę, którą zainfekował Sojusz?
- Nie, osobiście bardzo wysoko cenię przewodniczącego Napieralskiego. Mam nadzieję, że po odejściu z SLD nadal zostaniemy kolegami.
- Jeśli nadal rządziłby partią, zostałby pan?
- Przede wszystkim chciałbym zwrócić uwagę, że Grzegorz Napieralski został zaszczuty przez ludzi, których umieścił na listach wyborczych. Teraz przejmują stery w SLD i nie da mi to możliwości realizacji własnych poglądów, bardzo przecież lewicowych. A Sojusz jako żywo zmierza w stronę PO i będzie ją po cichu wspierał przez najbliższe cztery lata.
- To samo mówi się o Ruchu Palikota, który przez wielu postrzegany jest jako krypto-Platforma. Nie boi się pan o swoją lewicowość w tym ugrupowaniu?
- Absolutnie nie. W Ruchu Palikota tworzy się bowiem nowa społeczna lewica i zamierzam zrobić wszystko, żeby ten wielki, wręcz historyczny projekt powiódł się. Polska jak nigdy potrzebuje dziś silnego środowiska lewicowego, które może powstać jedynie wokół ugrupowania Janusza Palikota.
- Nie ryzykuje pan za dużo, przyłączając się do tego efemerycznego bytu? Może lepiej było pójść śladem swoich dawnych kolegów z partii, którzy przytulili się do PO i całkiem nieźle im się tam wiedzie.
- Dla mnie najważniejsze są moje poglądy i muszę je szanować tak samo, jak moich wyborców, którzy oddali na mnie swoje głosy.
- Nie jest brakiem szacunku wobec wyborców, że opuszcza pan partię, dzięki której wszedł pan do Sejmu?
- Wyborcy głosowali na mnie ze względu na światopogląd, który sobą reprezentuję, a nie szyld partyjny.
Sławomir Kopyciński
Nowy poseł Ruchu Palikota