Premier Donald Tusk mógł kluczyć i opowiadać bajki, że stan wojenny był rzekomo "mniejszym złem", trudnym wyborem, że historia oceni, albo mówić coś równie miałkiego i nieprawdziwego. Gdyby przyjął taką asekurancką postawę nie narażałby się tej sporej grupce naszych rodaków, której komusza i postkomusza propaganda namieszała w głowach być może nieodwracalnie.
Tusk zamiast tego wybrał język czysty, prosty i jednoznaczny. "Przemocy, bezwzględności, zwykłego łajdactwa nie da się usprawiedliwić" - powiedział o stanie wojennym. I dalej: "Nie może być akceptacji, tolerancji, odpuszczenia grzechów. Stan wojenny zrujnował szanse całego narodu na odzyskanie choćby fragmentu suwerenności, był ciosem wymierzonym w życie ludzi". A wreszcie o samym Jaruzelskim: "Na pewno bilans jego dokonań w ocenie mojej i mojego pokolenia to bilans negatywny. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla łamania prawa, bicia i zabijania ludzi, marnowania wielkiej narodowej szansy". Słyszycie mądrale? Dotarło? Nie ma usprawiedliwienia dla katowania i zabijania ludzi!
To niezwykle ważne słowa, także dlatego, że zostały z całą stanowczością wypowiedziane przez szefa polskiego rządu. Tym samym środowiska głoszące jeszcze niedawno z jawnym, całkowitym bezwstydem, że ludzie pokroju Jaruzelskiego to "ludzie honoru", powoli, acz nieubłaganie przesuwają się w kierunku śmietnika historii. Oczywiście nie mam nic przeciwko śmieciarzom, ale do ich dysput nie trzeba odnosić się z powagą...