Zwolenników prymatu ochrony prywatności Marty Kaczyńskiej i jej rodziny nad prawem do jawności życia politycznego oburzało postępowanie prokuratury i publikacja "Super Expressu". Nie brakowało postaw i określeń silnie emocjonalnych, stygmatyzujących nasze artykuły jako rzekomo niedopuszczalną, nieuprawnioną, niczemu niesłużącą ingerencję w prywatność. Te stanowiska grzeszą wadliwością, nie biorąc pod uwagę politycznego kontekstu sprawy.
Konfliktu wartości i interesów nie da się uniknąć w demokracji. Należy pamiętać jednak, która wartość jest dla wspólnoty, nie tylko dla poszczególnych jej członków, ważniejsza. Tu tkwi klucz do decyzji o ujawnieniu kulis sprawy rodziny Marty Kaczyńskiej. W roku 2005 Marta Kaczyńska wystąpiła na plakacie wyborczym swojego ojca w towarzystwie swojej córki i ówczesnego męża (domniemanego ojca dziecka). Wyborca, widząc plakat, widział szczęśliwą, tradycyjną, konserwatywną trzypokoleniową rodzinę. Ten obraz był fałszem. Niedopuszczalnym wprowadzeniem w błąd wyborców. Niewybaczalnym błędem było zaangażowanie przez Martę Kaczyńską dziecka do kampanii prezydenckiej ze świadomością, że na plakacie znajduje się człowiek niebędący w istocie biologicznym ojcem jej córki. Wyborcy zostali takim przekazem po prostu oszukani.
Co do powyższych faktów nie może być sporu. Zadaniem mediów w demokratycznym państwie jest między innymi demaskowanie działań ludzi polityki i to właśnie zrobił "Super Express". Cel tych publikacji był dużo ważniejszy niż jednostkowa sprawa Marty Kaczyńskiej i jej rodziny. To bardzo ważny sygnał dla wszystkich polityków: pod żadnym pozorem nie oszukujcie wyborców, bo prawdziwi dziennikarze (nie ci będący na usługach i wikcie polityków) sprawdzą i ujawnią fakty. Tak jak zrobił to właśnie "Super Express".