Zgadzaliśmy się co do tego, że tworzone są fikcyjne stanowiska, żeby żona szwagra brata z PO lub z PSL miała jakąś dobrze płatną robotę, na której kompletnie się nie zna, a która to praca nie jest nikomu do niczego potrzebna. Szacowaliśmy straty dla naszego państwa, mówiliśmy o raku korupcji toczącym Polskę, o standardach republik bananowych i zapóźnieniach cywilizacyjnych. Zgadzaliśmy się we wszystkim do momentu, w którym on powiedział: "Ale to przecież normalne". A ja na to: "Co jest niby normalne?". A on, "że ci, którzy przychodzą do władzy, ustawiają swoje rodziny, kolesi z partii i znajomych na państwowych posadach". Odpowiedziałem: "Ale to nie jest normalne, ponieważ to właśnie jest nienormalne.
Normalne jest to, że pracę na odpowiednich stanowiskach wykonują ludzie, którzy mają właściwe kompetencje i doświadczenie. Normalne jest to, że tworzy się stanowiska pracy w miejscach, gdzie jest coś konkretnego do zrobienia, a nie w miejscach, w które po prostu trzeba wsadzić jeszcze jednego partyjniaka, żeby robił za kolejnego pasożyta". A on na to: "Dobra, dobra, ale tego nie zmienisz". A ja na to "Jak ty myślisz, że tego nie zmienisz, to może nie zmienisz. I jak wszyscy będą myśleli tak jak ty, to będzie ogólna tragedia. Trzeba szukać takich polityków, którzy nie będą okradać Polski". A on na to: "Ale gdzie?". A ja na to: "Nie wiem". I do teraz jest nam bardzo smutno...