Ale najbardziej podziwiam go za to, że nie parsknął. A mógł. Mógł mianowicie parsknąć wiele razy w czasie wywiadu, który przeprowadził z nim jego własny rzecznik Marcin Wojciechowski, były dziennikarz "Gazety Wyborczej".
Zaiste, jakiego upadku trzeba doznać, aby z dziennikarza "GW" przeistoczyć się w rzecznika przeprowadzającego pełzające na brzuchu wywiady z szefem. Ale z drugiej strony, jakże silną trzeba mieć osobowość - nie bójmy się powiedzieć, osobowość wręcz Sikorskiego - żeby z dziennikarza "GW" zrobić coś takiego! Nie wiem, kto ten wywiad wymyślił, czy Sikorski, czy Wojciechowski, ale można go ciągle obejrzeć w Internecie. I on się wpisuje w pewną tendencję wywiadów nieagresywnych, delikatnych, raczej pięknych dla osoby wywiadu udzielającej.
Moim zdaniem każdy normalny facet, nawet polityk, już po pierwszym pytaniu Wojciechowskiego mógłby parsknąć, że hej, i śmiać się do rozpuku tak z kwadrans. Pytanie rzecznika do szefa brzmiało bowiem: "Panie ministrze, kończy się rok 2013, to już szósty pełny rok, kiedy pełni pan funkcję ministra spraw zagranicznych. Co w tym roku było największym wyzwaniem, największą trudnością i też największym sukcesem polskiej dyplomacji?". A na to Radosław Sikorski nie dość, że nie parsknął, to jeszcze cudownie komplementował swojego szefa, premiera Tuska: "Najważniejszą kwestią było wspieranie prezesa Rady Ministrów w negocjowaniu budżetu europejskiego. I tu premier, przy naszej pomocy, osiągnął nadspodziewany sukces". Dalej jest jeszcze zabawniej. Powtarzam, że minister ani razu się nie zaśmiał, ani razu!
Swoją drogą, już w domu musiał mieć niezły ubaw z tego wywiadu. Czasy i rządzący są bowiem dziś tak dynamiczni, że poczucie obciachu nie jest w stanie ich ograniczać.
Sławomir Jastrzębowski, redaktor naczelny "Super Expressu" i se.pl