Do tej pory było tak: jeżeli jechałeś za szybko samochodem, fotoradar robił ci zdjęcie i byłeś wzywany do Inspekcji Transportu Drogowego. Tam musiałeś powiedzieć, kto tego dnia prowadził twój samochód i ten ktoś płacił mandat (na przykład ty sam).
Ta działająca długo układanka rozleciała się przez pewnego kierowcę, adwokata, który powiedział panom z ITD, że nie powie, kto prowadził jego auto, kiedy przekroczyło prędkość. Sprawa trafiła do sądu, który orzekł wczoraj, że jeśli właściciel samochodu odmawia podania, kto konkretnego dnia pojazdem kierował, to ITD nie może się tego domagać, bo nie jest stroną w sprawie z powodu wadliwie skonstruowanych przepisów.
A jak się taka Inspekcja domaga, to ewidentnie przekracza swoje kompetencje. I po sprawie. Teraz ten tekst przeczytają kierowcy i Inspekcja Transportu Drogowego ma wolne. To znaczy nie całkiem wolne, ale z pewnością wiele obowiązków ubędzie. Ubędzie też pieniędzy, które za mandaty wpływały do kasy państwa.
Morał? Nie pochwalając przekraczania prędkości, stwierdzić należy, że dużo naganniejsze jest stanowienie mętnego, wadliwego prawa. Czy w związku z tym minister transportu, budownictwa i gospodarki morskiej Sławomir Nowak dokona śmiałych roszad personalnych? Po raz kolejny mam wrażenie, że żyjemy w państwie pospinanym agrafkami.