Niestety, pogrążył ją dodatkowo fakt, że przez kilka lat nie płaciła abonamentu telewizyjnego (naprawdę, to ją w tej Szwecji pogrążyło!). Pod presją opinii publicznej, która w cywilizowanych krajach stawia politykom bardzo wysokie wymagania, Sahlin zrezygnowała z ministrowania i odeszła nawet z parlamentu.
W Polsce takie rzeczy są nie do pomyślenia. Nasi politycy za coś zupełnie oczywistego uważają wykorzystywanie swojej pozycji do czerpania osobistych korzyści naszym, czyli podatników, kosztem. Wczoraj "Super Express" opisał skandaliczną i niedopuszczalną sytuację związaną z ministrem spraw wewnętrznych Jackiem Cichockim.
Pan minister zażądał od Biura Ochrony Rządu mercedesa furgonetki, którym do szkoły niczym gimbusem dowożona jest jego córka. Towarzyszą jej oficerowie Biura Ochrony Rządu. Z okazji korzystają też dzieci sąsiadów ministra, które wsiadają do mercedesa niczym do luksusowego autobusu i mkną do szkoły.
Od dwóch dni próbujemy uzyskać komentarz ministra do tej bulwersującej sprawy, ale przedstawiciel naszego rządu najwyraźniej gra z mediami w głuchy telefon czy - jak kto woli - w strusia.
Czy tego typu działalność ministra Cichockiego powinna skutkować jego dymisją? Bardzo być może, ale najpierw trzeba wysłuchać, co ma do powiedzenia sam zainteresowany, czyli Cichocki. Wygląda na to, że na razie szuka, szuka, szuka i nie znalazł argumentów, które mógłby opinii publicznej za pośrednictwem "Super Expressu" przekazać.
Nie ma też żadnej oficjalnej reakcji premiera na sprawę, więc być może wprowadzone zostaną nowe standardy i podatnicy fundować będą już wkrótce całkiem oficjalnie mercedesy do przewozu ministerialnych dzieci. Na koniec fragment z "Odprawy posłów greckich" (tak mi się przypomniało): "O nierządne królestwo i zginienia bliskie, Gdzie ani prawa ważą, ani sprawiedliwość
".
Sławomir Jastrzębowski: Gnijące państwo bez zasad
2013-01-11
3:00
Szwedzka minister pracy Mona Sahlin w 1995 roku musiała pożegnać się z karierą polityczną w związku z tak zwaną aferą Toblerone (taki baton). Na jaw wyszło, że służbową kartą zapłaciła za taki właśnie baton, pieluchy i papierosy. Ona sama tłumaczyła, że to przez pomyłkę, bo jej karta służbowa była bardzo podobna do prywatnej. Deklarowała oczywiście zwrot pieniędzy.