W środę na Stadionie Narodowym, przed 70. rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego, odbył się pokaz filmu "Miasto 44", który do kin wejdzie we wrześniu. Pierwsze olbrzymie wzruszenie miało miejsce jeszcze przed projekcją, kiedy prowadzący Marek Kondrat powiedział około 15-tysięcznej publiczności, że wśród nas na widowni są powstańcy. Huragan braw. Huragan. 15-tysięcy ludzi jak jeden mąż nagle wstaje z miejsc, aby okazać swój wielki szacunek powstańcom. Reżyser i scenarzysta Jan Komasa wyraził nadzieję, że jego film pomoże naszej zbiorowej tożsamości. Oby. Zaczął się pokaz filmu, który wyrywa serce, a potem wsadza je w całkiem inne miejsce. Żadnej propagandy. Żadnych łatwizn. Potwornie brutalne fakty spięte metaforami. Ten film będzie porównywany do "Szeregowca Ryana" Spielberga z powodu drastyczności scen. Ale nie ma tu epatowania krwią. Ona jest, bo była, musiała być.
Zobacz: Miasto 44 - wielka premiera na Narodowym "To nasze wielkie DZIĘKUJĘ dla powstańców"
Więc jest scena na cmentarzu, kiedy powstańcy gotują, żartują, szykują swoje pistolety do walki i nagle zaczyna się rzeź. Ciężkie karabiny maszynowe roznoszą powstańców. Nasz główny bohater biegnie w zwolnionym tempie przy dźwiękach piosenki Niemena "Dziwny jest ten świat". Kule tną powietrze Trafiony wpada do grobu. Albo scena, której nie zapomnę do końca życia. Niemcy zatrzymują matkę i małego braciszka naszego młodego powstańca Stefana. Stawiają ich pod ścianą. Bezsilny, bezbronny Stefan obserwuje scenę z okna. Matka go widzi. Kładzie palec na ustach, nakazując starszemu synowi i ratując mu życie: ciiiii. Za chwilę Niemiec strzałem w głowy zabija chłopczyka i jego matkę na oczach głównego bohatera. W filmie jest też kilka śmiałych, znakomitych, zrobionych z pełnym wyczuciem scen walki i miłości, a nakręconych w konwencji pokrewnej teledyskom. Oto pocałunek kochanków, który rozjaśnia cały kadr, a kule, które powinny ich zabić, zmieniają trajektorię, upodabniając się do fajerwerków. Jest tu jednak w pigułce pokazane wiele faktów z powstania. Choćby wybuch czołgu pułapki, który zabija 300 osób, a ich krew i części ciał spadają na ulicę jak koszmarny deszcz. Choćby pokazanie dwóch światów tej samej Warszawy, rozdzielonej kanałami. Kiedy w jednej apokalipsa powstania osiąga zenit, w drugiej ciągle toczy się w miarę normalne życie. Kończąc. Film demoluje wewnętrznie, a potem trzeba sobie w środku posprzątać, co wcale nie jest łatwe. Osobiście przesłanie arcydzieła, którym jest "Miasto 44", streściłbym następująco: "Rację mają zawsze Ci, którzy walczą o wolność, godność i honor". Zawsze. Chwała bohaterom!
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail