Sławomir Cenckiewicz

i

Autor: Piotr Piwowarski

Sławomir Cenckiewicz: Lech Kaczyński nie zawsze słuchał brata

2013-04-05 4:00

Tylko my wiemy, co znajdzie się w biografii Lecha Kaczyńskiego.

"Super Express": - Wkrótce ukaże się pierwsza część biografii Lecha Kaczyńskiego, której jest pan współautorem. Jaki obraz wyłania się z tej książki? Stara się odbrązowić jego postać, czy wystawić mu pomnik trwalszy niż ze spiżu?

Dr Sławomir Cenckiewicz: - Zadaniem historyka jest pisać prawdę, a nie budować pomniki czy je obalać. W przypadku postaci Lecha Kaczyńskiego mamy do czynienia z wizerunkiem trwale zdeformowanym i zniekształconym. Jest to rzecz jasna efekt tego, co nazywamy "przemysłem pogardy", ale często rozumianym zbyt wąsko.

- Co ma pan na myśli?

- Po części delegitymizacja Lecha Kaczyńskiego nastąpiła również na niwie naukowej lub raczej pseudonaukowej. Myślę tu chociażby o wypowiedziach znanego profesora historii, który w trakcie pośmiertnej już nagonki na prezydenta swoim autorytetem uczonego dowodził, że udział Lecha Kaczyńskiego w strajku sierpniowym 1980 r. w Gdańsku był marginalny, jeśli w ogóle takowy był. I można powiedzieć, że podobnie jest niemal z każdym fragmentem życiorysu prezydenta. Rekonstrukcja całej ścieżki życiowej Lecha Kaczyńskiego ukazuje ogrom tego fałszerstwa i może być dowodem na to, że prawda bez oręża potrafi również przegrać.

- To jak to było z Lechem Kaczyńskim i Solidarnością? Był nieznaczącą postacią, czy osobą formatu Wałęsy, Walentynowicz czy Gwiazdy?

- To życiorys najpierw działacza drugiego, a później pierwszego planu Solidarności, który ryzykując swoją naukową karierę, angażuje się w działalność antykomunistyczną. Solidarność była dla niego najważniejszym w życiu doświadczeniem. Był w niej od początku. Już w Stoczni Gdańskiej. Doradzał MKS-owi, głównie w kwestii strategii negocjacyjnej dotyczącej realizacji postulatu powstania wolnych związków zawodowych, kierowniczej roli partii i uwolnienia więźniów politycznych. Potem jego pozycja w Solidarności już tylko rosła.

- Jak widzi pan jego rolę w budowaniu zrębów niepodległej Polski, kiedy upadała komuna?

- Traktując politykę w kategoriach gry i sztuki możliwości, był w Magdalence i przy Okrągłym Stole, ale nie przechodził na druga stronę stołu, nie upajał się alkoholem z "Czesławem" i "Olkiem", nie dzielił polskiego sukna pomiędzy "czerwonych" i "solidaruchów", nie mówił o "ludziach honoru" spod znaku Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, nie twierdził, że za lata walki, areszty i internowanie należą mu się lewe apanaże.

- Ale wyniki Okrągłego Stołu przyjął i realizował jego ustalenia u boku Lecha Wałęsy.

- Rozwiązania polityczne 1989 r. traktował zawsze w kategoriach etapu, a nie ostatecznych rozstrzygnięć. Stąd właśnie dla okrągłostołowej elity III RP stał się szybko osobistym wyrzutem sumienia, zaś w ciągu kolejnych lat dla wielu ludzi Solidarności - przecież o różnych politycznych temperamentach i przekonaniach - był autentycznym uosobieniem idei Sierpnia '80.

- Co ze słynnym rozstaniem z Wałęsą? Bracia Kaczyńscy odeszli od niego, bo ten nie dał sobą sterować, jak sam potem opowiadał?

- Relacje Lecha Kaczyńskiego z Lechem Wałęsą są znacznie bogatsze i sięgają

1978 r. Kaczyński przyznał kiedyś, że ostatecznie przekonał się do niego dopiero podczas sierpniowego strajku w Stoczni Gdańskiej w 1988 r. No i współpracowali ze sobą aż do października 1991 r. Rozstali się ze względu na przemianę, a może i powrót do korzeni prezydenta Wałęsy, dla którego groźni ludzie dawnego reżimu w rodzaju kontradmirała Wawrzyniaka (pierwszego szefa WSI) byli ważniejsi niż Kaczyńscy, Arkadiusz Rybicki czy Krzysztof Wyszkowski. Myślę, że ostatecznie o rozstaniu Kaczyńskich z Wałęsą zadecydowała coraz większa rola Wachowskiego w Kancelarii Prezydenta, jego związki z kadrą oficerską ludowego Wojska Polskiego i ze środowiskiem tajnych służb PRL oraz paniczny strach Wałęsy wobec Moskwy w okresie puczu Janajewa. Wałęsa szukał wówczas telefonicznego kontaktu z Kiszczakiem i Jaruzelskim, a do Moskwy był gotów posłać zamachowcom depeszę gratulacyjną. To był w istocie polityczny koniec Wałęsy, którego coś lub ktoś trzymał krótko na smyczy. No, ale nie będę opowiadał książki.

- Jak opisuje pan relacje z Jarosławem? Prezes PiS, jak to się mówi, dyrygował bratem?

- Pod tym względem nasza książka będzie dla wielu zaskoczeniem, bowiem naturalna równoległość biografii Lecha i Jarosława Kaczyńskich nie zawsze oznaczała stuprocentową wspólnotę poglądów i opinii.

- Co ich najbardziej różniło?

- Na pewno ocena niektórych ludzi. Gdyby zrealizowano pomysł polityczny Lecha, nie Jarosława, to premierem nigdy nie zostałby ktoś tak żałosny jak Kazimierz Marcinkiewicz. Ale podobnych historii jest znacznie więcej i działały one w obie strony.

- Lech potrafił wymóc decyzję na swoim bracie? W jakich sytuacjach?

- Zwłaszcza wtedy, gdy kompetencyjnie mógł podejmować decyzję sam, korzystał z tej możliwości, często nawet jej nie konsultując. Nie dotyczy to zresztą jedynie okresu prezydentury. Lech Kaczyński miał zawsze swoje zdanie, czy to w okresie przedsierpniowej opozycji w czasach Solidarności, czy pełnionych funkcji po 1989 r. Do czarnej legendy należy przypisać opowieści o ciągłych konsultacjach i telefonach do Jarosława Kaczyńskiego. Ale to też działało w obie strony. Np. w 1976 r. Jarosław napisał i wysłał do władz PRL indywidualny protest konstytucyjny nie mówiąc o tym bratu. Później natomiast Lech niejako nakrył Jarosława na prowadzonej działalności antykomunistycznej w szeregach KSS KOR, podczas gdy on sam uparcie szukał kontaktu z ludźmi opozycji. Jarosławowi zależało po prostu na tym, by brat ukończył i obronił doktorat i nie chciał narażać Lecha na represje. Takich historii jest bardzo dużo...

- Dziś Lech Kaczyński nie stał się bardziej postacią mityczną, otoczoną niemal kultem religijnym, a nie człowiekiem z krwi i kości, który jak wszyscy popełniał także błędy?

- I właśnie o człowieku z krwi i kości jest nasza książka. Staraliśmy się ukazać Lecha Kaczyńskiego takim, jakim był prywatnie i publicznie, z wielkimi osiągnięciami, ale i z porażkami. Jak każdy z nas popełniał i błędy, co widać może szczególnie w doborze niektórych współpracowników, zwłaszcza w okresie prezydentury.

- Ten dobór ludzi to największa z porażek Kaczyńskiego polityka?

- Na pewno jedna z porażek, która zresztą wiele kosztowała go już w trakcie prezydentury. Zrobiliśmy na potrzeby drugiej części naszej książki obszerną analizę dyskursu medialnego i wizerunku Lecha Kaczyńskiego, z której wynika, że wiele tzw. wpadek medialnych prezydenta była efektem działań i błędów niektórych z jego współpracowników.

Dr Sławomir Cenckiewicz

Historyk