Sławomir Broniarz ujawnia: Była nagonka na tych, którzy chcą strajkować

2017-03-31 4:00

Sławomir Broniarz, prezes ZNP, tłumaczy, dlaczego nauczyciele zdecydowali się na strajk 31 marca. Jakie są argumenty związkowców?

Sławomir Broniarz

i

Autor: Marcin Smulczyński

Super Express”: - Dziś od rana w całym kraju strajkują nauczyciele i pracownicy oświaty. Ile szkół i placówek oświaty weźmie w nim udział?

Sławomir Broniarz: - To się okaże oczywiście dopiero w praktyce, ale szacujemy, że będzie to ok. 35 – 40 procent.

- Czyli mniej niż połowa…

- Ale to jest kilkanaście tysięcy przedszkoli, szkół różnego szczebla i innych placówek. W sumie może więc strajkować kilkaset tysięcy osób, co biorąc pod uwagę niespotykaną od lat nagonkę na nauczycieli, którzy zamierzają strajkować, jest liczbą naprawdę dużą.

- Nagonkę? Z czyjej strony?

- Głównie kuratorów oświaty i ministerstwa. Takiej ręcznej ingerencji w działania przeciw nauczycielom nie było nawet za czasów ministra Romana Giertycha.

- Na czym ona polega?

- Na przykład 13 spośród 16 kuratorów napisało do dyrektorów i nauczycieli listy, w których ostrzegają, że strajk jest polityczny i nielegalny, co jest oczywistą nieprawdą. Te listy wyglądają jakby według wzoru przygotowanego przez ministerstwo edukacji. Zapytaliśmy nawet o to MEN i dowiedzieliśmy się, że to nie było sterowane, a listy powstały po ogólnej naradzie kuratorów w resorcie…

- Dlaczego MEN miałoby lękać się strajku? Mało który minister w ostatnich latach miał komfort pracy bez związkowych protestów…

- Bo pani minister Anna Zalewska ma pełne prawo obawiać się, że masowość strajku – popierają nas rodzice – spowoduje, że szefowa rządu źle oceni jej działania, co w konsekwencji może skończyć się dymisją.

- Czy to z powodu tej, jak pan mówi nagonki trudno było uzyskać informacje, które szkoły wezmą udział w strajku?

- W pewnym stopniu tak. Ale nie chodzi o to, że ukrywaliśmy te informacje. Miały je organy prowadzące, mieli je rodzice. Rozumiemy jednak trudną sytuację dyrektorów, nie chcieliśmy wywoływać kolejnych działań ze strony kuratorów i wojewodów, nacisków na rezygnację z protestu, więc apelowaliśmy, żeby nie chwalić się publicznie zawczasu, ile to szkół i placówek na danym terenie weźmie udział w strajku.

- A czy to nie jest tak, że obawiacie się, że wcześniejsze deklaracje rozminą się z dzisiejszą rzeczywistością?

- Nie ma takiej obawy. Wręcz przeciwnie, nie zdziwiłbym się, gdyby podana przeze mnie na początku naszej rozmowy szacunkowa liczba była nawet wyższa.

- Strajk ma polegać na tym, że nauczyciele przyjdą do szkoły, ale nie będą prowadzić lekcji. Kto w tym czasie zapewni opiekę uczniom?

- O to musi martwić się dyrektor. Jego zadaniem jest, aby żadne dziecko, żaden uczeń, nie były pozbawione właściwej opieki.

- Mówi pan, że popierają was rodzice, ale przecież strajk ma charakter wyłącznie pracowniczy – chcecie między innymi gwarancji zatrudnienia i podwyżek płac, tymczasem rodzice protestują przeciw złej ich zdaniem reformie.

- Z punktu widzenia prawa strajk związku przeciw reformie byłby strajkiem politycznym, a nam nie wolno tego robić. Dlatego ma on charakter wyłącznie pracowniczy i nikt nie może kwestionować jego legalności. Ale jego związek z zapowiadaną reformą edukacji jest, bo chodzi o zachowanie miejsc pracy. Jeśli minister Zalewska przeprowadzi swój scenariusz, pracę może stracić nawet 30 tysięcy nauczycieli i szkoły, głównie małe, na wsi, będą miały poważne kłopoty ze znalezieniem odpowiednio przygotowanej kadry, spadnie więc jakość nauczania.

- Wasze postulaty są typowo pracownicze, a jednak „Solidarność”, drugi związek działający w oświacie, strajku nie popiera…

-… a nawet przeciwnie – dołącza się do nagonki przeciw nam, rozsyłając do szkół i dyrektorów listy czy SMS-y nawołujące do rezygnacji z protestu. Uważam, że w ten sposób „Solidarność’ sprzeniewierza się idei związkowej, że związek o takiej nazwie, dorobku i tradycjach nie powinien stawać się hamulcowym protestów nauczycieli. Korzysta z tego minister Zalewska, która na każdym kroku podkreśla, że „Solidarność” rozmawia z rządem, a ZNP strajkuje. Ciekawe tylko, że z tych rzekomych negocjacji nic nie wynika, bo żaden z postulatów „Solidarności” nie został przez MEN zrealizowany.

- Żądacie podwyżki płac, tymczasem minister edukacji zapowiada, że taka niedługo nastąpi. To po co strajkować?

- O podwyżkach pani minister tym częściej mówiła, im bardziej zbliżał się termin strajku. Po pierwsze na razie są to tylko zapowiedzi, a tak naprawdę o ich prawdziwości przekonamy się za kilka miesięcy, gdy poznamy założenia do budżetu na przyszły rok i zobaczymy, czy są tam przewidziane wyższe środki na oświatę. A po drugie z tych zapowiedzi wynika, że te podwyżki sfinansują sobie sami nauczyciele.

- To znaczy?

- Że pieniądze zostaną przełożone z kieszeni do kieszeni, a w budżecie nie będzie wzrostu nakładów na edukację. Likwidacja dodatków, stanowiących niemałą część wynagrodzenia spowoduje, że de facto nauczyciele wręcz stracą, a nie zyskają. Przykładowo nauczyciel w Warszawie dostanie 20 zł podwyżki, a nauczyciel w niewielkiej miejscowości pod Warszawą straci 300 zł dodatku wiejskiego…

- Wróćmy do poparcia strajku przez rodziców i kwestii reformy systemu oświaty. Jak pan skomentuje sondaż, z którego wynika, że ponad połowa Polaków uważa, że zmiany w edukacji idą w dobrym kierunku?

- Reforma powszechnie kojarzy się przede wszystkim z likwidacją gimnazjów. Ta kwestia pojawiła się dopiero w czerwcu ubiegłego roku. Tyle że wtedy poparcie dla zmian proponowanych w oświacie przez PiS wynosiło 72 procent, a teraz według sondażu jest to 51 procent. Dużo rodziców chce zmian, w tym zlikwidowania gimnazjów, ale nie w takim tempie, nie w takim chaosie, nie z takimi zmianami programowymi.

- Kiedy minister Handke wprowadzał gimnazja, ZNP był przeciw. Teraz minister Zalewska chce je zlikwidować, a ZNP znów jest przeciw. To jak to naprawdę jest ze stosunkiem związku do gimnazjów?

- Wtedy tłumaczyliśmy ministrowi i prezydentowi Kwaśniewskiemu, że nie tylko nie ma podręczników, ale nie ma też bazy, nie ma infrastruktury, żeby wprowadzać gimnazja. „Nie ma, ale ją zbudujemy”, słyszeliśmy w odpowiedzi. Teraz, kiedy powstały nowe, dobrze wyposażone szkoły, często budowane przez gminy na kredyt, my chcemy to zniszczyć. Nie będę już przypominał o wynikach międzynarodowych badań potwierdzających dobrą jakość nauczania w gimnazjach, bo naszym zdaniem to nie gimnazja są problemem, ale jest nim podstawa programowa, czyli to, czego będą się uczyły nasze dzieci.

- Czyli jednak zmiany?...

- Jeśli rzeczywiście są one potrzebne, najpierw zdefiniujmy obszary, które zmian wymagają, a potem zacznijmy je wprowadzać po bożemu – od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Na razie jest tak, że próbujemy budować dom od dachu, nie mając fundamentów.

- Kilkakrotnie podkreślał pan, że wkład ZNP w protesty przeciw reformie to zbieranie podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie jej powstrzymania. Kiedy dowiemy się, ile jest tych podpisów?

- Zbieranie podpisów kończy się dzisiaj, czekamy jeszcze na listy, które przyjdą pocztą, więc myślę, że około 10 kwietnia powinniśmy podać oficjalne wyniki. Ale już dziś mogę powiedzieć, że wymagana liczba 500 tysięcy z całą pewnością zostanie przekroczona, i to sporo.

- Czego się pan spodziewa dalej? Nawet jeśli referendum się odbędzie, czasu jest bardzo mało – reforma zaczyna się już za pięć miesięcy.

- Spodziewam się tego samego, czego spodziewam się po dzisiejszym strajku – że po stronie obecnej władzy nastąpi jakaś refleksja, że skoro tyle ludzi jest przeciw to może coś w tym jest, że jeśli zmiany istotnie są potrzebne, to róbmy je wolniej, za to lepiej i dokładniej.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki