"Super Express": - Minęły dwa tygodnie od wejścia w życie reformy edukacji. Które z pańskich obaw się sprawdziły, a które jednak okazały się przesadą?
Sławomir Broniarz: - Problem podstawowy to deklaracje składane przez panią minister, że nie będzie zwolnień.
- Są?
- Niestety, są. Owszem są pewne ruchy kadrowe minimalizujące te zagrożenia, kilkudziesięciu nauczycieli otrzymało umowy czasowe, na rok, na zastępstwo, na kilkadziesiąt godzin. To nie zmienia stanu rzeczy, że zwolnienia są.
- Ministerstwo odpowiada, że reforma stworzy 10 tys. miejsc pracy, bo klasy nie będą przechodziły z podstawówki do gimnazjum, gdzie były zagęszczane, ale pozostaną w tej samej strukturze. Podobnie zwiększy się liczba godzin w szkołach.
- Jest prawda czasu i prawda ekranu. Pani minister mówi o tych miejscach pracy, ale to wcale nie musi się przełożyć na pełne etaty. I nie zawsze działa ten prosty przelicznik, że jedna klasa podstawówki pozostaje w podstawówce i nie jest zagęszczana.
- Z tego co widziałem, to działa.
- Nie zawsze, nie wszędzie. Wiem już o wykorzystywaniu reformy przez niektóre samorządy, które zbijają dwie mniejsze klasy w większe. Bardzo bym dopingował panią minister Zalewską, żeby to powstanie nowych miejsc pracy się powiodło. Naprawdę! Tyle że często wygląda to jak łączenie etatów w różnych szkołach. Rekordzistce z Podkarpacia zaproponowano połączenie godzin w ośmiu szkołach. Być może pani minister liczy dwie godziny w jednej szkole już jako etat, ale to nieporozumienie.
- Największą obawą, która miała nawet rozłożyć partię rządzącą, był totalny bałagan po reformie. Także organizacyjny, z salami itd. Obserwowałem to w jednej ze szkół w Lęborku przez dwa tygodnie i te obawy się nie potwierdziły.
- Brak tego bałaganu jest często ogromną zasługą dyrekcji, nauczycieli i rodziców. Mamy jednak także sygnały, np. z Warszawy, że jest przedłużanie zajęć. Są problemy z planem zajęć dla nauczycieli, kiedy nauczyciel ma co drugą godzinę okienko. I wszelkie sukcesy pani minister i reformy naprawdę mnie cieszą, bo szkoła staje się dzięki nim normalna. Niestety, nie wszędzie tak jest.
- Największy problem jest w największych miastach?
- Niekoniecznie, są problemy z dowozami w małych miastach, na wsiach... Choć rzeczywiście w dużych ośrodkach to także gęstość szkół, problemy z utrzymaniem budynków, które trudniej zagospodarować, a utrzymać trzeba. Potwierdziła się także obawa, że są większe wydatki, niż się spodziewano. Samorządy sygnalizują, że reforma nie jest "bezkosztowa". Rodzice sygnalizują problem z podręcznikami.
- MEN, ale i wielu nauczycieli mówi, że to akurat mniej istotne, bo ważna jest podstawa programowa...
- To prawda, ale dla uczniów jest to jednak dyskomfort.
- Jest też jedna rzecz, za którą być może pan minister Zalewską pochwali. To chyba pierwszy raz w dziejach, kiedy dyskusji o zmianach w oświacie nie zaczynało się od refrenu o likwidacji Karty nauczyciela.
- Niestety nie mogę się z tym zgodzić.
- Chciałby pan likwidacji Karty nauczyciela?!
Zobacz: Sławomir Jastrzębowski: Zawsze jestem za rządem, z tym że nie zawsze
Przeczytaj też: Jarosław Flis: Prezydent zakwestionował przywództwo prezesa
Polecamy: Prof. Antoni Dudek: Nie grozi nam rosyjska agresja
- Skąd! Chodzi o to, że minister Zalewska likwiduje Kartę nauczyciela po cichu, tylnymi drzwiami.
- Jak?
- Niech pan sprawdzi postanowienia rządu z 13 września. Jest tam zapis, że szkoły niekoniecznie muszą być prowadzone przez jednostki samorządu terytorialnego. Mogą być prowadzone przez każdego, na przykład dziennikarza "Super Expressu". I taki ktoś na pewno nie zatrudniłby nauczycieli na zasadach Karty nauczyciela.
- Nie zna pan dziennikarzy "Super Expressu". Mają złote serca.
- To powiedzmy, że inni i kierowaliby się jednak kryterium zysku. Pani minister Zalewska ma na pewno w porównaniu do wielu jej poprzedników jedną zaletę. Ma zdecydowanie większą determinację, by wprowadzać zmiany w oświacie. Tyle że wektor tej determinacji skierowany jest nie w tę stronę, co trzeba.