„Super Express”: – Kto teraz wygrywa w konfrontacji Rosja-Zachód, bo przecież konflikt ukraiński nie ma wyłącznie lokalnego charakteru, jakby się mogło wydawać…
Andrzej Wilk: – Oczywiście, że to co dzieje się wokół Ukrainy jest odsłoną zdecydowanie szerszego konfliktu Rosji z Zachodem. Konflikt w ujęciu lokalnym toczy się dlatego, że Rosja potrzebuje Ukrainy, aby być imperium.
– Skoro w to nie jest pierwszy konflikt militarny w Europie, to może potrzebuje ona nowego systemu bezpieczeństwa. Takich Helsinek 2.0?
– Uczciwie powiem: dla mnie żadna organizacja, żaden system europejskiego zbiorowego bezpieczeństwa nie sprawdzi się, jeżeli jedna z wiodących stron nie jest zainteresowana jego utrzymaniem. Ich nieskuteczność widać w historii. Te wszystkie „ligi narodów”, różne konwencje haskie, genewskie itp. działały do momentu, gdy jedna ze stron tych traktatów nie postanowiła wywołać konfliktu. Nawet, gdyby w propozycji jakiegoś nowego takiego układu byłby poczynione ustępstwa na korzyść Rosji, to i tak taki system będzie działał dotąd, jak główni gracze będą nimi zainteresowani. Rosja w 2007 r. pokazała, że nie jest zainteresowana utrzymanie europejskiej struktury bezpieczeństwa, faktycznie wycofując się z postanowień traktatu o konwencjonalnych siłach zbrojnych w Europie oraz przywracając dyżury strategicznych sił jądrowych.
– Decyzja Putina o uznaniu niepodległości tzw. republik ludowych konflikt zaostrza czy stwarza jakąś szansę na jego rozwiązanie?
– Nie chciałbym wchodzić w rozważania dyplomatyczne, ale jak dla mnie to tego konfliktu już bardziej nie da się zaostrzyć. Decyzja Putina, to – przyrównując do boksu – zajście przeciwnika z drugiej strony, skoro nie można podejść do niego z innej. I dlatego uznano Ługandę i Donbabwe. Piłka jest teraz po stronie Zachodu i zobaczymy, jak on zareaguje. Jeśli chodzi o meritum sprawy to sytuacja niewiele się zmieniła. Rosja ma swój plan maksimum. I celem w nim jest wyparcie USA poza Łabę, a najlepiej za Kanał La Manche. Natomiast planem minimum jest przywrócenie zwierzchności nad Ukrainą, bez której to Rosja, co widzimy od paru lat, buksuje. Oczywiście orbituje w stronę Chin, którym ten konflikt jest przynajmniej częściowo na rękę, chociażby w kwestii Tajwanu.
– Chiny delikatnie zareagowały na decyzje Putina, dyplomatycznie. Turcja orzekła wprost: uznanie separatystycznych republik na Ukrainie przez Rosję jest nie do przyjęcia i odrzucamy je. To szczere wystąpienie?
– Turcja gra w swoim interesie. Moim zdaniem prezentuje szczere, by nie powiedzieć, najszczersze stanowisko. Patrzymy na Turcję nieco z przerażeniem, po tym, jak zakupili od Rosji systemy rakietowe IV generacji typu ziemia-powietrze S-400 Triumf. Niektórzy mówili: to najgorszy członek NATO. Mało kto patrzył na rzecz z perspektywy Turcji. USA burzyły jej poczucie bezpieczeństwa, choćby tzw. arabską wiosną. Turcja kupiła broń od Rosji, bo przez wiele lat nie mogła na analogicznych zasadach kupić od USA systemów Patriot.
– Moskwa uznała za niepodległe separatystyczne republiki znajdujące się na terytorium Ukrainy, tylko w jakich granicach? 30 proc. Donbasu jest pod kontrolą, jak to pan ładnie określił, Ługandy i Donbabwe…
– Uznali to, co w danym momencie uznają za stosowne. Kiedy będzie potrzebna jakaś nić porozumienia czy też podratowania sojuszników w Paryżu i Berlinie, to będzie mowa, że uznanie dotyczy wyłącznie tylko tych terytoriów, które od 2014 roku i tak są pod „ludową” kontrolą. Jeśli będzie inna potrzeba, to nastąpi przywołanie do wypowiedzi ministra spraw wewnętrznych Federacji Rosyjskiej, który wyjaśnił, że uznanie dotyczy także terytoriów będących – uwaga – pod aktualną okupacją ukraińską.
– Jak pan ocenia obecne prawdopodobieństwo wybuchu wojny, działań militarnych. Większe? Mniejsze?
– Działania militarne to oni już podjęli. Truizmem jest mówić, że zaczęli w 2014 r. Operacja, którą obserwujemy obecnie, największa demonstracja siły w Europie od kilkudziesięciu lat, rozpoczęła się faktycznie w kwietniu 2021 r. To były pierwsze przymiarki do tej operacji. Natomiast od jesieni mamy do czynienia z pełnoskalową operacją. Jest ona gigantycznym przedsięwzięciem natury militarnej, logistycznej. Proszę zwrócić uwagę na przerzuty wojsk z Dalekiego Wschodu. Ktoś powie: przyjechali sobie żołnierze i tyle. To jednak jest dyslokacja 30 tys. żołnierzy na odległość 10 tys. km. Teraz przetransportować batalion jest bez porównania trudniej niż było to możliwe 80 lat temu. Panu chyba jednak chodzi o moją prognozę możliwości przejścia do bardziej otwartego kontaktu między armią rosyjską a ukraińską?
– Również.
– Wojskiem rządzi polityka i dobrze, więc różnie może być. Z czysto wojskowego punktu widzenia najkorzystniejszym rozwiązaniem dla Rosji jest, pewnie to zabrzmi drastycznie i przerażająco, operacja militarna na pełną skalę.
– Dlaczego?
– Bo będzie ona krótkotrwała. Z pewnością Rosja zużyłaby w takiej operacji dużo kosztownego sprzętu, broni, rakiet, amunicji precyzyjnej. Straty w ludziach, słynny „gruz 200”, byłyby jednak stosunkowo niewielkie. Straty będą większe w operacjach „szarpanych”, prowadzonych przez ileś miesięcy. O scenariuszu działań zdecydują, jak powiedziałem, politycy a nie generałowie.