Jarosław Gowin: Skończą jak LPR

2011-11-07 3:20

Na jakie poparcie i przyszłość na polskiej scenie politycznej mogą liczyć ziobryści? Czy to początek końca PiS? Czy Grzegorz Schetyna podzieli los Zbigniewa Ziobry?

"Super Express": - Tak zwyczajnie po ludzku jest panu żal Ziobry, Kurskiego i Cymańskiego?

Jarosław Gowin: - Nie jest. Myślę, że od początku planowali wyjście z PiS i stworzenie nowej partii. Co więcej, jeżeli potraktować tę rozgrywkę z Kaczyńskim jak mecz bokserski, to pierwszą rundę wygrali. Chodziło w niej o to, czy wyjdą z PiS samodzielnie z odium zdrady na czołach, czy zostaną wyrzuceni w aureoli męczenników. Udało im się osiągnąć to drugie.

- Zapowiadają jednak, że będą odwoływać się od decyzji Komitetu Politycznego PiS. To tylko próba przedłużania spektaklu medialnego wokół nich?

- Jest to już element budowania legendy. Chodzi o to, żeby przy jej pomocy wyciągnąć jak największą część elektoratu PiS.

- Myśli pan, że bliżej tej inicjatywie będzie do politycznego centrum czy radykalnej prawicy?

- Ziobro zaskoczył mnie dwiema trafnymi diagnozami. Po pierwsze, stwierdził, że w obecnym kształcie PiS nie ma szans na powrót do władzy. Po drugie, słusznie uznał, że PiS powinien podzielić się na dwa ugrupowania - katolicko-narodowe i konserwatywno-liberalne. Sam Ziobro na pewno ma ambicję, żeby stanąć na czele tej drugiej formacji, bo tylko ona daje szansę na zwycięstwo wyborcze. Jego kłopot polega jednak na tym, że sam jest politykiem o zbyt wyrazistym wizerunku narodowo-katolickim, żeby elektorat konserwatywno-liberalny chciał na niego zagłosować.

- Kluczowe w określeniu tożsamości nowej formacji będzie poparcie lub jego brak udzielone przez ojca Rydzyka?

- To jest dodatkowa trudność Ziobry. W pierwszej fazie tworzenia nowej partii jest on zdany na poparcie Tadeusza Rydzyka. A może je uzyskać, jeśli wyprofiluje swoje ugrupowanie jako partię narodowo-katolicką. Przypuszczam więc, że Ziobro będzie chciał powtórzyć drogę, którą próbował przejść Roman Giertych. Ten rozpoczął od budowania partii radykalnej prawicy, a potem starał się przekształcić LPR w klasyczne ugrupowanie konserwatywne. Jak wiemy, manewr ten się nie powiódł i sądzę, że podobny los czeka Ziobrę.

- Niepokoi pana, co też się na tej prawicy wyprawia, czy raczej cieszy pana ta wojna?

- Pod jednym względem kibicuję Ziobrze. Uważam, że jego ruch to początek końca PiS, które jest moim zdaniem prawicą anachroniczną, uniemożliwiającą pojawienie się prawicy racjonalnej i umiarkowanej. Wydaje mi się, że dzięki słabnięciu PiS za dwa-trzy lata pojawi się miejsce na taką formację ideową. Tyle że jak sądzę, będzie ją tworzyć ktoś inny niż Zbigniew Ziobro.

- Nowa inicjatywa Ziobry może być atrakcyjna dla konserwatywnego skrzydła polityków PO?

- Zbyt dobrze pamiętamy, co Ziobro robił jako minister sprawiedliwości. Wiemy też, że pod względem poglądów, a co gorsza pod względem osobowości, nie różni się on od Jarosława Kaczyńskiego. Ma radykalne spojrzenie na świat i jest osobą apodyktyczną, ze skłonnością do pewnego fanatyzmu. Dlatego nie widzę żadnej płaszczyzny do współpracy kogokolwiek z Platformy ze Zbigniewem Ziobrą.

- Nie widzi się pan u jego boku?

- Moim zdaniem partia Ziobry skończy jako LPR bis, a do tego typu prawicowości jest mi bardzo daleko.

- Jednak w ostatnim czasie otwarcie PO poszło na lewo i panu czy innym osobom o konserwatywnych poglądach może to przeszkadzać. Ziobro nie byłby jednak lepszym towarzystwem niż Rosati, Borowski czy Arłukowicz?

- Nie ukrywam, że nie podoba mi się zwrot PO nie tyle w lewę stronę, co ku centrum. Z partii centroprawicowej staliśmy się typowym ugrupowaniem centrowym. Jednak po pierwsze, sam nadal widzę swoje miejsce w PO, a po drugie, jak już mówiłem, nie widzę żadnej możliwości współpracy z Ziobrą.

- Zastanawia się pan, czy szukanie swojej drogi przez Ziobrę nie zainspiruje marginalizowanego w PO Grzegorza Schetyny do działania i tworzenia własnej partii?

- Nie ma żadnej analogii między Ziobrą a Schetyną. Ziobro próbował wysadzić Jarosława Kaczyńskiego z siodła.

- Nie oszukujmy się, ale Grzegorz Schetyna miał podobne zamiary wobec Tuska.

- Schetyna nigdy nie kwestionował przywództwa Donalda Tuska. Wiem to z dziesiątków prywatnych rozmów, które przeprowadziliśmy.

- To skąd cała ta awantura wokół Schetyny, którą oglądaliśmy zaraz po wyborach?

- Schetyna w rozmaitych sprawach dotyczących zwłaszcza tempa i skali reform ma poglądy odmienne od premiera Tuska. Ich spór jest jednak typowym wewnętrznym sporem partyjnym, podczas gdy w przypadku Ziobry mieliśmy do czynienia ze świadomą akcją rozbijania partii.

- Czemu Tusk nie chciał pozbyć się Grzegorza Schetyny? Jak Kaczyński zrobiłby krótkie cięcie i byłoby po problemie.

- PO jest ugrupowaniem o zupełnie innej kulturze politycznej. W PiS wystąpienie przeciwko prezesowi zawsze kończy się tak samo - wyrzuceniem konkurentów z partii.

- Był moment, że Donald Tusk ostro zaatakował Schetynę na konferencji prasowej, twierdząc, że nie będzie w partii żadnej frondy. Wyrzucania jednak nie było, bo byłoby ono znakiem, że Tusk boi się łatki krwiożerczego lidera, jaką ma Kaczyński?

- Ja inaczej interpretuję to wystąpienie Tuska. Powiedział, że to on jest liderem partii, natomiast Schetyna jest liderem wewnętrznej opozycji i ma do tego prawo. Jednak jako taki nie będzie marszałkiem Sejmu. Tym wystąpieniem Tusk potwierdził demokratyczny i pluralistyczny charakter PO.

- A może Tusk chce się rozprawić ze Schetyną w białych rękawiczkach, nie biorąc go na przykład do rządu? Poza nim byłby politycznym trupem.

- Decyzja w sprawie składu rządu jest całkowicie w rękach Donalda Tuska. Wydaje mi się jednak, że nadchodzą trudne czasy i powinna obowiązywać zasada "wszystkie ręce na pokład". Grzegorz Schetyna na pewno byłby mocnym punktem rządu.

- A wyobraża pan sobie, że by go w nim zabrakło?

- Byłoby to ze stratą dla rządu i Polski.

Jarosław Gowin

Poseł PO