Przez ponad godzinę nie można było jednak dodzwonić się pod numer Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego. Kiedy udało się już połączyć, na pytanie, czy mieszkający przy samej Wiśle mieszkańcy muszą opuszczać domy, padła odpowiedź "Skąd ta panika, żeby się ewakuować?". Następnie człowiek zarządzający kryzysem pozwolił sobie na krótkie wspominki wielkiej powodzi z roku 1997: "Trzynaście lat temu też ludzie mieszkali przy samej Wiśle i nic się nie stało", by wreszcie poinformować, że nie wiadomo, kiedy dokładnie i jakiej wysokości będzie fala powodziowa, która przejdzie przez Warszawę. Takie centrum i taka informacja.
Nie mam zamiaru używać sobie na człowieku pracującym w warszawskim sztabie kryzysowym. Chodzi o sprawę poważniejszą. O urzędniczą niemoc, która nie zapobiegła powodzi, o niezrealizowane plany budowania umocnień, o lekceważenie zagrożenia w pierwszych dniach powodzi, o brak precyzyjnych informacji, o brak współdziałania z mediami, o brak troski o żyjących w strachu ludzi. Powódź to jest polityka. Za powódź, jej skutki i ich usuwanie odpowiadają politycy. Trzeba przerwać lata zaniedbań kilku kolejnych rządów. Pora na kompleksowe zajęcie się sprawą, od budowy umocnień, do poprawy kompetencji pana z Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego. Powodzie nie muszą niszczyć Polski co kilka lat.