- Policja się na mnie rzuciła, wywaliła mnie na ziemię, zgarnęli mnie na bok. Skuli, zaczęli mnie kopać, stanęli na mnie - relacjonował Franek Broda. Na Twitterze pojawiło się wideo, na którym to siostrzeniec Mateusza Morawieckiego opowiada o brutalnym zatrzymaniu przez policję w rozmowie z dziennikarzem Krzysztofem Boczkiem. Funkcjonariusze mieli użyć wobec niego siły, a także chcieli ukarać go mandatem, za użycie środków pirotechnicznych. - Boli mnie głowa. Gość mi stanął na plecach i kopnął mnie w głowę, trudno, żeby mnie nie bolała - dodał młody aktywista. Po godzinie 22 pojawił się komunikat opublikowany przez Komendę Stołeczną Policji: "Zgromadzenia na terenie Starego Miasta przebiegały spokojnie. Po ich zakończeniu część osób udała się w kierunku ul. Nowogrodzkiej. Przejście to spowodowało zagrożenie w ruchu drogowym. W związku z powyższym podjęto kilkukrotnie interwencje, zmieniając trasę przemarszu na ulice o mniejszym natężeniu ruchu. Wobec osób podjęto czynność legitymowania".
W poniedziałek rano odbyła się konferencja przedstawiciela stołecznej policji. Rzecznik prasowy, nadkom. Sylwester Marczak powiedział, że widział nagrania z interwencji podjętej wobec Franciszka Bordy: - Środki przymusu bezpośredniego będą używane, gdy łamane jest prawo i nie ma innego wyjścia. Obejrzałem kilka nagrań z czynnościami dot. pana Brody i nie widziałem momentu, by był kopany. Policjanci używali kajdanek. Doszło do zatrzymania, nie mam informacji, że miało dojść do pobicia - powiedział policjant.