Super Express: Jak bardzo Władysław Kosiniak-Kamysz zaskoczył pana propozycją wspólnego kandydata na prezydenta? W skali od 1 do 10.
Krzysztof Kwiatkowski: Przyznam, że wolę skalę uczniowską.
- Więc w skali od 1 do 6.
- Zaskoczył mnie na piątkę.
- W co gra lider Ludowców? Bo wydaje się, że taka propozycja w takim momencie nie jest przypadkowa.
- Absolutnie chcę wierzyć, że zależy mu na tym samym co mnie, czyli na tym żeby przyszły prezydent z rządem współpracował, czasem go recenzował, ale umożliwiał wprowadzanie korzystnych zmian dla Polek i Polaków. Andrzej Duda to prezydent sabotażysta, który wszystkie mające porządkować rzeczywistość ustawy wyrzuca do kosza. Polski nie stać na prezydenta, który nie realizuje jej interesów.
- Dyskusja na temat wspólnego kandydata odbyła się już kilka dobrych miesięcy temu. Wtedy PSL twierdziło, że to scenariusz, który absolutnie nie wchodzi w rachubę, bo dla demokracji dobra jest obfitość wyboru spośród wielu opcji, że trzeba walczyć o swoją wizję i swoje partyjne DNA. Co się nagle zmieniło?
- Jak powiedziałem: chcę wierzyć, że chodzi o to aby prezydent reprezentował prodemokratyczne środowiska, ale część analityków twierdzi, że ten motyw może być inny. Pani redaktor pyta co się zmieniło, ano zmieniły się szanse na sukces kandydata Trzeciej Drogi, czyli Szymona Hołowni. Ma jednak znacząco mniejsze poparcie. Na razie broni trzeciej pozycji, ale depcze mu po piętach kandydat Konfederacji. Są też tacy, którzy twierdzą, że relacje w ramach Trzeciej Drogi nie są już tak dobre jak były wcześniej. Gdyby więc potwierdził się scenariusz, że Szymon Hołownia ma gorszy wynik, to będzie to obciążać całą Trzecią Drogę, czyli także Polskie Stronnictwo Ludowe. Nowych okoliczności jak widać jest sporo.
- Jest jeszcze trzecia opcja: PSL chce za wszelką cenę pozbyć się kandydatury Rafała Trzaskowskiego.
- Takie głosy się pojawiają, ale oczywiście w Platformie kandydatem, do którego jesteśmy przywiązani jest Rafał Trzaskowski. Między innymi także z tego względu, że brał udział w nieuczciwych wyborach, w których wszystkie instytucje publiczne i TVP prowadziły przeciwko niemu antykampanię. Mimo to Rafał Trzaskowski zdobył zaufanie 10 milionów Polek i Polaków i z Andrzejem Dudą przegrał o włos. Tę decyzję będziemy jednak ostatecznie podejmować przed 7 grudnia i będzie ona poprzedzona badaniami, które będą robione po wynikach wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.
- Jak pana zdaniem mogą one wpłynąć na preferencje wyborcze Polaków?
- Z uwagi na to jaką mamy sytuację w kraju absolutnie wszystko podporządkowujemy temu żeby dokonać optymalnego wyboru. Nie uważam żeby wynik w USA miał bezpośredni wpływ na polskich wyborców, ale niektórzy uważają, że może mieć. Nie jest też tajemnicą, że osobą, o której w środowiskach PO mówi się jako o takiej, która chętnie wystartuje jest obecny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
- I na niego podobno gra PSL. Mówi się, że już kilkakrotnie pojawił się w gabinecie wicemarszałka Sejmu Piotra Zgorzelskiego.
- Sam wielokrotnie bywałem w gabinecie marszałka Zgorzelskiego, on preferuje model otwartego parlamentu, tam każdy może przyjść i porozmawiać, każdy będzie poczęstowany kawą, herbatą.
- A tak poważnie?
- Nie mam żadnych wątpliwości, że Radosław Sikorski zaaprobuje tę kandydaturę, która zostanie wskazana przez władze statutowe PO. Znam go. Oczywiście ma przekonanie o własnej wartości, jest świetnym ministrem, ma ogromne doświadczenie, ale jeśli będzie decyzja, to on ją lojalnie przyjmie.
- Kończąc temat wspólnego kandydata: sądzi pan, że premier Tusk wiedział o tej propozycji Władysława Kosiniaka-Kamysza czy był zaskoczył?
- Wydaje mi się, że nie, także ze względu na szybkość reakcji, w której wskazał, że każdy wystawia swojego kandydata, ale z paktem o nieagresji i z pełnym poparciem dla wspólnego kandydata w drugiej turze. Musimy o tych zasadach pamiętać, bo one są kluczowe żeby wybory prezydenckie zakończyły się sukcesem.
Rozmawiała Kamila Biedrzycka