W sądzie trwa jego proces. Według śledczych były marszałek miał wykorzystywać swoje stanowisko i przyjmować łapówki od biznesmenów, w zamian oferując im przyspieszenie spraw w urzędzie. Odpowie też za przestępstwa o charakterze seksualnym. W latach 1999-2001, gdy był zwykłym urzędnikiem w starostwie w Lubaczowie, miał molestować seksualnie pracownicę urzędu. Śledczy przekonują też, że w późniejszych latach uprawiał seks z inną urzędniczką - chodziło o załatwienie pracy jej znajomej.
Były marszałek nie przyznaje się do winy. Powtarza to także w rozmowie z "Super Expressem". - To całe molestowanie miało być w 2001/2002 roku. A ja w 2003 lub 2004 byłem u niej na weselu. To zemsta. Byłem jej szefem i nakryłem ją, jak z telefonu służbowego dzwoni do swojego gacha, więc jej wystawiłem rachunek za ten telefon, to było 400 zł. I ona wówczas poleciała do starosty, że ją molestuję. Ona nawet nie potrafiła powiedzieć, kiedy to miało być! Bo według niej zdarzyło się to pomiędzy kwietniem a czerwcem. Czyli nie wie, kiedy ją miałem zgwałcić? - stwierdza były polityk PSL. Jednocześnie przyznaje nam, że zdradzał żonę. I to nie raz. - Z 40-letnią kobietą, z którą jestem teraz, oraz podczas służbowego wyjazdu do Gruzji. To był przygodny seks. Wprowadzono mnie do apartamentu i zapytano: "Mirosław, chcesz jakąś dziewczynę?". To ja mówię dobra, jak masz jakąś z angielskim, to daj. To była akurat nauczycielka angielskiego, ładna Gruzineczka - wspomina. I wraca do swojej obecnej kochanki. - Poznaliśmy się w 1995 roku na zjeździe młodzieży. Byłem tam opiekunem, a ona uczestniczką. Ale nasze życie seksualne zaczęło się dopiero niedawno, w ciągu dwóch ostatnich lat - przekonuje. I opowiada nam, że do tego zbliżenia doszło we Włoszech... na kolejnym wyjeździe służbowym. - Ona tam mieszka, jest w separacji z mężem - wyznaje. A co z zarzutem oferowania pracy za seks? - Nie! Nigdy! - zapewnia stanowczo. Śledczy twierdzą jednak co innego. Seksmarszałkowi grozi do 12 lat więzienia.