Ale po kolei. 18 stycznia w Sądzie Rejonowym Warszawa-Śródmieście odbył się proces cywilny z udziałem Piotra Mazura, prezesa spółki Nadzieja Opieka Pielęgniarstwo Rehabilitacja. Wytoczyła go była księgowa Halina M., chodziło o rozliczenie należności za pracę w spółce. Według księgowej spółka jest jej winna pewną kwotę. Z kolei prezes firmy uważa, że pieniądze jej się nie należą.
W trakcie rozprawy, której przewodniczył sędzia Wojciech Łączewski, biznesmen w emocjonalnych słowach zwrócił się do swojej księgowej: "Nie kradnij!". W związku z tym sędzia Łączewski nakazał mu opuszczenie sali i nałożył na niego karę grzywny w wysokości 3 tys. zł.
Po wyjściu z sali Piotr Mazur udał się do sekretariatu sądu, żeby próbować anulować karę. Jednak pod drzwiami pokoju czekali na niego policjanci, którzy z powrotem doprowadzili go na salę rozpraw. Sędzia ukarał go znowu, tym razem siedmioma dniami aresztu. Spędził kilka godzin w sądowej izbie zatrzymań. Udało mu się wyjść dzięki interwencji prawnika.
- Zachowanie sędziego miało wyraźne znamiona niekontrolowanego wybuchu złości i odwetu za usłyszane na sali sądowej słowa: "Siódme przykazanie, nie kradnij". Uważam, że wymierzono mi karę za słowa, które streszczają mój chrześcijański i katolicki światopogląd - mówi "Super Expressowi" Piotr Mazur.
Według przedstawiciela sądu biznesmen przerywał wypowiedzi świadka i okazywał sądowi lekceważenie. - Po nałożeniu kary grzywny pozwany twierdził, że "źle jest prowadzona rozprawa, a sędzia prowadzi ją jak dzieciak i tak się też zachowuje". Później oświadczył, że "jest tu ewidentne złodziejstwo" - mówi nam rzecznik ds. cywilnych Sądu Okręgowego Dorota Trautman.
Piotr Mazur złożył zażalenie na decyzję sędziego Łączewskiego. Ma być rozpatrzone w najbliższych dniach.
Przypomnijmy, że rok temu wybuchła afera z udziałem sędziego. Miał on oferować w internecie pomoc osobie podszywającej się pod redaktora naczelnego tygodnika "Newsweek" Tomasza Lisa w działaniach wymierzonych w obecny rząd. Śledztwo w tej sprawie prowadzi krakowska prokuratura.
Zobacz: Uczestnik wypadku z Szydło tłumaczy: To oni uderzyli we mnie