Według Grzegorza Schetyny Jarosław Kaczyński i jego partia "boją się" wiedzy prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Polityk odniósł się także do wyboru Donalda Tuska na szefa Platformy Obywatelskiej i opowiedział o relacjach, które obecnie go łączą z byłym premierem.
Kamila Biedrzycka: Jakie pan, osobiście, stawia cele przed Donaldem Tuskiem jako przewodniczącym?
Grzegorz Schetyna: Takie, jak wszyscy ludzie Platformy jako największej partii opozycyjnej. Na pewno chodzi o stworzenie skutecznej koalicji na 2023 r., która na poziomie Sejmu wygra z PiS. To podstawowa sprawa. Z kim to będziemy robić to sprawa otwarta. Bardzo wiele zależy tu od woli przewodniczącego, jego wizji, sposobu budowania relacji z partnerami po stronie opozycyjnej. Kolejna sprawa to wybory samorządowe, także w 2023 r., czyli skonstruowanie takiej listy, takiego pomysłu politycznego, dzięki któremu będziemy mogli w sejmikach i w miastach poprzeć sensownych samorządowców i te wybory wygrać. Wreszcie Senat. To kluczowe, bo jesteśmy przyzwyczajeni, że jest w rękach opozycji i gwarantuje mechanizm demokratycznej legislacji. Dlatego ten „pakt senacki” trzeba absolutnie odtworzyć. Wierzę, że z jeszcze lepszym wynikiem niż dwa lata temu.
- Jest pan przekonany, że Donald Tusk ma ochotę na tworzenie koalicji wyborczej?
- Uważam, że to jest kwestia wiedzy o polskiej polityce i i płynącego z niej doświadczenia. Pamiętajmy, że Donald Tusk wyjechał z Polski w 2014 r., kiedy Polska była inna, kiedy wszystko było inne niż teraz. Jesteśmy po 6 latach rządów PiS i uważam, że to jest coś zupełnie naturalnego i oczywistego. Wszyscy dojrzewamy do tego, że powinniśmy powołać koalicję. Czy to będzie jedna, czy dwie listy wyborcze, choć wiem, że jest tutaj spór w doktrynie.
- I dla Donalda Tuska to też jest oczywiste?
- Myślę, że będzie to dla niego oczywiste.
- Czyli jeszcze nie jest.
- Wie pani, jest w Polsce kilka miesięcy… widzę w jaki sposób odbudowuje Platformę. A to jest pierwszy etap: zbudowanie silnej PO, która będzie naturalną osią budowania przyszłej koalicji. Ja po wyborach 2015 r. robiłem dokładnie tak samo. Najpierw silna Platforma, a później budowanie relacji z partnerami po stronie opozycji. Głęboko w to wierzę, jestem przekonany, że Donald Tusk podejmie to wyzwanie.
- Po kilku miesiącach od jego powrotu PO ma słabsze notowania niż miała za pana rządów, po wyborach w 2019 r. Nie ma pan poczucia takiej niesprawiedliwości w ocenach?
- Do wyborów są jeszcze dwa lata. Zrobię wszystko, żeby pomóc Tuskowi je wygrać i osiągnąć więcej niż 27,5 proc. To jest polityka. Było wtedy ogromne oczekiwanie zwycięstwa. Byliśmy blisko. Z różnych powodów to się nie stało. Jednak dzisiaj bylibyśmy w zupełnie innym miejscu, gdyby nie udało nam się zbudować opartego na zaufaniu i zwycięskiego „paktu senackiego”. A nie byłoby go, gdyby nie Koalicja Europejska, która przegrała tylko dlatego, że nie było z nami Biedronia. Trzeba budować relacje. To polityka. Tu się nie można na nikogo obrażać. Duża robota przed nami wszystkimi.
- Przegrana namaszczonych przez Tuska na szefów regionów Agnieszki Pomaski i Romana Szełemeja jest jego porażką?
- Oczywiście, że nie. To tylko wskazanie. Popierał ich także Rafał Trzaskowski. Partia jest wewnętrznie demokratyczna i to jest zawsze nauczka, że regiony i ludzie, którzy tworzą struktury w województwach czy powiatach, mają swoje wizje i wierzą tym, którzy ich przekonają do ich realizacji. Platforma to musi być jedna maszyna, jedna drużyna, jedna pięść. W konflikcie wewnętrznym nie zbudujemy pozycji, która da nam zwycięstwo w kolejnych wyborach.
- A pan i Donald Tusk będziecie kiedyś jeszcze tworzyć jedną pięść? Jak teraz wyglądają wasze relacje?
- Pięść to pięć palców, nie tylko dwa (śmiech). Rozmawiamy o polityce. Bardzo to lubię. Ja, moje doświadczenie i ludzi, którzy odbudowywali Platformę po 2015 r., jest nie do przecenienia. Zawsze będę służył doświadczeniem, zawsze będę się angażował i wspierał Donalda Tuska. Ale to jest jego partia, on jest jej liderem, on bierze za nią odpowiedzialność. On będzie wybierał tych wszystkich, którzy będą w pierwszym, czy w drugim szeregu. Wierzę w jego intuicję. Wierzę, że potrafi wygrywać wybory. Wierzę, że potrafi zbudować zespół.
- Mamy za sobą bardzo intensywny tydzień w relacjach polski rząd – Unia Europejska. Na razie wiemy, że mechanizm warunkowości nie będzie stosowany.
- (…) W dłuższej perspektywie, ten spektakl, który widzieliśmy w Parlamencie Europejskim, będzie robił nam źle. Także osobiście premierowi Morawieckiemu. To nie jest język unijnej debaty. Kwestia mechanizmu warunkowości nie jest zamknięta. Pieniędzy ciągle nie ma.
- Co pan myśli o spotkaniu polskiego premiera z Marine Le Pen?
- A wcześniej spotkania z Salvinim czy Orbanem… Jeśli szuka się takich partnerów, w gronie skrajnych nacjonalistów, ludzi wspieranych przez Putina, to znaczy, że odtrąca się tych, którzy są w politycznym centrum europejskiej polityki. PiS sam wpisuje się w skrajność. Nie wiem dlaczego to robi, nie rozumiem tego gestu (…) to jest polityczny analfabetyzm ze szkodą dla Polski.
- PiS-owi uda się pozbyć Mariana Banasia?
- Atmosfera się zagęszcza. Prezes Banaś walczy. Będzie im bardzo ciężko, bo to twardy zawodnik, ma charakter i dużą wiedzę. Jej ujawnienie będzie śmiertelne dla PiS. Boją się tego.
Rozmawiała Kamila Biedrzycka