"Super Express": - Grzegorz Schetyna świadomie skrytykował przedłużające się prace nad raportem ministra Millera? Czy ot tak, wymsknęło się niechcący?
Michał Karnowski: - To nie było przypadkowe. W relacjach z premierem Tuskiem Schetyna zawsze dzieli włos na czworo. Jest ostrożny, konsultuje ze swoimi ludźmi, jak coś może zostać odebrane. Regułą jest u niego założenie, że Tusk może się łatwo obrazić o cokolwiek. I że za słowa mogą go spotkać reperkusje. I jeżeli już zdecyduje się coś powiedzieć, jest to przemyślane.
- Już wcześniej krytykował premiera za postępowanie w sprawie raportu MAK. Czuje, że to jest temat, w którym Donald Tusk wystawił się na strzał?
- W przypadku raportu ta krytyka jest zasłużona. To plama, której nie daje się wytłumaczyć. Schetyna może mieć też informacje, że opóźnienie publikacji nie musi wynikać z nieudolności, ale jakiejś twardej, dziwnej gry, która może się toczyć wokół treści raportu. Kogoś on jednak musi wskazać jako winnego. Tematów, w których premier ma coś na sumieniu, jest jednak więcej. Aż by się prosiło powiedzieć coś np. w kwestii autostrad. Schetyna nienawidzi Cezarego Grabarczyka, od początku przestrzegał, że jest nieudolny i dostaje zbyt duży obszar do opanowania. I mimo to jednak go oszczędza.
- Dlaczego?
- Bo powodowałoby to zbyt duże konsekwencje w PO. Schetyna jest w dość trudnej sytuacji. Wciąż jest jednym z tych, którzy jak to powiedział premier Tusk, mogą sobie po nim "wziąć władzę w Platformie". Jest też jedynym samodzielnym politykiem w PO, który ma siłę przeciwstawić się Tuskowi. Musi co jakiś czas pokazać, także swoim ludziom, że to także jego partia. W przypadku Smoleńska wyczuwa temat, w którym bez specjalnych konsekwencji może premierowi coś wytknąć. I wysyła sygnał, że nie zginął, wciąż ma własne zdanie. Inną sprawą jest niechęć Schetyny do Jerzego Millera, który zastąpił go w MSWiA.
- Przetrwał pierwszy raz, kiedy skrytykował premiera za spóźnioną i słabą reakcję na temat raportu MAK.
- Przetrwał, ale wówczas akurat przegrał. Z relacji z posiedzenia władz PO wynika, że odbyło się tam coś w stylu... nie chce powiedzieć, że stalinowskiego, ale spektaklu wymuszającego samokrytykę. Ministrowie Ewa Kopacz, Cezary Grabarczyk i inni wchodzili na mównicę i głosili: Grzegorzu Schetyno, nie idź tą drogą. I Schetyna taką samokrytykę złożył. Może marszałek sprawdza, na ile Tusk będzie w stanie zareagować dziś? Pomimo odejścia z rządu Schetyna w Sejmie się wzmocnił, jego ludzie odnaleźli się na listach wyborczych, w parlamencie.
- Czy te sygnały w połączeniu z kilkoma sygnałami od prezydenta Komorowskiego mogą świadczyć o jakimś sojuszu obu panów?
- Nie sądzę. Akurat w sprawie Smoleńska Komorowskiemu jest bliżej do premiera. Jest jednak pewna bliskość ze Schetyną, choć prezydentowi raczej nie zależy na takich sojuszach. Tak, stara się wejść w każdą szczelinę, by pokazać niezależność. Ale nigdy nie są to jakieś naprawdę istotne kwestie, które mogłyby zburzyć stosunki z premierem. Nie widzę też, żeby ludzie, którzy otaczają prezydenta, mogli zbudować ośrodek władzy. Często są kompetentni, doświadczeni, ale nie ma w nich żadnego głodu politycznego. W Kancelarii Prezydenta są jednak na czymś w rodzaju zasłużonej emerytury.