Sławomir Nowak: Nie będę pilnował Komorowskiego

2010-10-10 12:08

Sławomir Nowak, minister w Kancelarii Prezydenta RP, polityk Platformy Obywatelskiej, w rozmowie tygodnia "Super Expressu"

"Super Express": - Minęło pół roku od katastrofy smoleńskiej. Potrafi pan przyznać, że PiS miało rację, krytykując przebieg śledztwa, niezabezpieczenie wraku, szwankującą współpracę z Rosjanami?

Sławomir Nowak: - PiS nie miało racji. Politycy tej partii podchodzą do katastrofy i śledztwa bardzo instrumentalnie i powierzchownie. W pracach zespołu Macierewicza, jak i wypowiedziach prezesa Kaczyńskiego nie widzę chęci wyjaśnienia sprawy, tylko preteksty do ataków politycznych.

- Nawet premier Tusk przyznał, że współpraca z Rosjanami nie wygląda różowo. Moskwa zbagatelizowała sześć kolejnych polskich wniosków o pomoc prawną...

- Premier ma rację. Chcielibyśmy, żeby sprawy wyjaśniano szybciej. Problemem tej sytuacji, a zwłaszcza komentatorów, którzy silą się na daleko idące konkluzje, jest brak wiedzy. O przebiegu śledztwa i realnym stanie współpracy powinni się wypowiadać prokuratorzy. Politycy powinni zachować wstrzemięźliwość.

- Prokuratura też otwarcie mówi, że nie wszystko jest w porządku.

- Oczywiście możemy mieć subiektywne opinie i oczekiwania. To bardzo ludzkie, ale apeluję o umiar i cierpliwość. Naprawdę nie o wszystkim wiemy i powinniśmy miarkować słowa.

- Wchodząc do Kancelarii Prezydenta, wypowiedział pan posłuszeństwo Donaldowi Tuskowi?

- Co pan ma na myśli?

- Najstarsi górale nie pamiętają, aby między panem a szefem PO była jakakolwiek różnica zdań. Uchodził pan za jego człowieka. I nagle spór o kandydaturę Jacka Karnowskiego na prezydenta Sopotu.

- Premier jest odpowiedzialny za cały projekt Platformy i ma prawo do takich pryncypialnych zachowań. Ja mogę sonie pozwolić na komfort węższego spojrzenia. Kieruję się zasadą domniemania niewinności. Im dłużej trwa sprawa Jacka Karnowskiego, tym więcej faktów wskazuje na jego korzyść.

- Sopocki radny PO Jerzy Hall, brat Aleksandra Halla, mówi, że im bardziej zagłębia się w sprawę, tym więcej ma wątpliwości.

- Takie różnice zdań są wewnątrz PO naturalne. W lokalnej polityce nieco inaczej rozkłada się akcenty, każdy przypadek rozpatruje się szczegółowiej. Premier ocenia zresztą prezydenturę Jacka Karnowskiego bardzo wysoko, otwarcie mówiąc o dwuznaczności tej sytuacji. Szczerze mówiąc, nie ma w tej sprawie aż takiej różnicy zdań między mną a premierem.

- Nie obawia się pan, że wygrywając w niewielkim Sopocie, stracicie twarz w skali kraju?

- Nie traktuję tego w kategoriach straty twarzy i na pewno nie podejmowałbym takiego ryzyka. Platforma wystawia własną listę w Sopocie, tyle że nie decyduje się wystawić kandydata na prezydenta. Członkowie partii i jej zwolennicy mają wolną rękę w głosowaniu.

- Słyszał pan plotkę, że stawiając się premierowi, sygnalizuje pan przesuwanie się w stronę Schetyny?

- Nigdzie się nie przesuwam i nie mam potrzeby jakiejś szczególnej afiliacji. Wolę działać na własny rachunek.

- Jak po trzech latach wygląda podsumowanie rządów Platformy? Macie niemal pełnię władzy. Pojawiają się jednak pytania, po co? Przedstawialiście się jako modernizacyjna siła reformująca kraj. Od jakiegoś czasu premier Tusk drwi jednak z głosów nawołujących go do reform.

- Ze wzgledu na moją obecną funkcję proszę pozwolić mi ostrożniej wypowiadać się na wewnętrzne tematy PO. Niemniej jednak w 2007 r. szliśmy do wyborów z hasłem "Żeby żyło się lepiej". Tu i teraz, choć z pamięcią o przyszłych pokoleniach. I projekt modernizacyjny POnie stracił na aktualności. Chciałbym też przypomnieć, że władza skupiona przez jeden obóz polityczny nie jest jakąś wyjątkową sytuacją. Podobnie było z SLD za czasów Millera i Kwaśniewskiego. Niedawno, za czasów PiS, większość władzy znalazła się nawet w rękach jednej rodziny...

- Dojściu do władzy SLD i PiS nie towarzyszyła aura "wielkich reformatorów", którą wytworzyły wokół was media i elity. W 2008 r. zapowiadaliście ofensywę reform. Później premier Tusk ogłosił nawet, że nie kandyduje na prezydenta właśnie po to, by przeprowadzić reformy. Dziś sugeruje, że wielkie reformy to aberracje przemądrzałych jajogłowych.

- I ma rację. Polska jest już po większości fundamentalnych reform. To, co musimy robić, to korygować te, które już wprowadzono.

- Od lat słyszymy o konieczności reformy finansów. Z ust polityków PO także.

- Ta reforma musi polegać na mądrym wydawaniu publicznych pieniędzy z jak najmniejszym kosztem dla obywateli. Czas, kiedy reformy oznaczały poważne wyrzeczenia i obciążenia dla najbiedniejszych, już się skończył. Trzeba szukać lepszych form administrowania, a nie oszczędności na ludziach. Projekt modernizacyjny całego środowiska politycznego PO to coś szerszego i konsekwentnego. Inwestujemy w młodzież poprzez orliki, ogródki jordanowskie, zwiększenie dostępności przedszkoli. Do tego wielkie inwestycje infrastrukturalne, jak autostrady i stadiony. I to w szczycie kryzysu gospodarczego na świecie.

- Każdy polityk PO pytany o reformy mówi o orlikach i stadionach. Słyszałem złośliwość, że problem polega właśnie na tym. Polską rządzą ludzie pasjonujący się piłką nożną, ale do walki o zerowy VAT na książki determinacji im zabrakło.

- Takie komentarze są celowo złośliwe albo wynikają z niewiedzy, jak fundamentalne znaczenie dla lepszej przyszłości dzieci mają właśnie takie projekty.

- Są ważniejsze niż kultura i czytelnictwo?

- To nie jest alternatywa: jedno albo drugie. Mądry i zrównoważony rozwój, do którego przywiązuje wagę preydent Komorowski, to zmiany we wszystkich obszarach życia z korzyścią dla ludzi. Naszym długofalowym zobowiązaniem pozostaje 1 proc. PKB na kulturę. Musimy jednak pamiętać, że kołdra, zwłaszcza w czasie kryzysu, jest wyjątkowo krótka.

- Jakiego kryzysu? To świat miał kryzys, a my byliśmy "zieloną wyspą".

- Panie redaktorze... Kryzys bardzo mocno doświadcza polską gospodarkę, ale dzięki dobrej współpracy wszystkich instytucji władzy: premiera, prezydenta, marszałków Sejmu i Senatu, wygrywamy wojnę z kryzysem. Nie chcę być gołosłowny, odsyłam do komentarzy prasy zachodniej, która stawia nas za wzór.

- Wracając do czytelnictwa - jaką książkę pan ostatnio kupił i przeczytał? Ostrzegam, że będę w tym miejscu walczył z koloryzowaniem przy autoryzacji.

- Dostałem od kolegi "Świętego idiotę" Cezarego Wodzińskiego. Moja żona i córka dbają o naszą bibliotekę.

- W PO uchodzi pan za specjalistę od kampanii. Zdynamizuje pan wizerunek Bronisława Komorowskiego?

- W kancelarii będę zajmował się współpracą z ośrodkami władzy. Koordynowanie i pielęgnowanie relacji politycznych jest wystarczająco zajmujące. Nie zapominajmy, że prezydent jest przede wszystkim elementem władzy wykonawczej.

- Skoro nie wypowiedział pan posłuszeństwa Tuskowi, to może jako jego człowiek ma pan pilnować prezydenta, by nie przechylił się zbytnio ku Grzegorzowi Schetynie, bądź sam nie kombinował nic na boku?

- Nie będę pilnował ani prezydenta, ani nikogo innego. Mam nadzieję, że moje dobre relacje ze wszystkimi kluczowymi postaciami w państwie pozwolą mi na realizację zadań powierzonych przez głowę państwa.

- Rozwieszenie portretów prezydenta Komorowskiego w polskich placówkach na całym świecie też się panu podoba?

- Podkreślmy, że to decyzja ministra Sikorskiego, a nie prezydenta...

- Prezydent nie oponował...

- I nie widzę w tym niczego ekstrawaganckiego. To pewien międzynarodowy standard. W placówkach amerykańskich są portrety Obamy, we francuskich Sarkozy'ego. W każdej placówce jest godło, flagi polskie i unijne. Powinien też być portret głowy państwa.

- Wyobrażam sobie, co by się działo, gdyby taką decyzję podjęła minister Fotyga i pojawiłyby się portrety Lecha Kaczyńskiego. Jego przeciwnicy prześcigaliby się w drwinach o umiłowaniu celebry.

- Nie wiem, jak inni, ale z mojej strony nie byłoby drwin, bo uznaję to za coś naturalnego. Nie zgodzę się też, że to jest wyraz jakiejś celebry czy Bizancjum. W przypadku prezydenta Komorowskiego konsekwentnie redukujemy zbędne nakłady, starając się, by urząd był jak najsprawniej zarządzany.

- W pierwszych tygodniach głowa państwa jest mało widoczna...

- To niesprawiedliwa ocena. Prezydent Komorowski jest prawdopodobnie jednym z najbardziej aktywnych na starcie kadencji. Odbył kilka wizyt zagranicznych. Kluczowa była zwłaszcza ta reaktywująca Trójkąt Weimarski, który od pięciu lat nie mógł się zebrać. Pierwsze wizyty musiały być siłą rzeczy zapoznawcze, jak na Ukrainie, czy szczycie państw bałtyckich. Polityka zagraniczna odetchnęła pełną piersią.

- W polityce krajowej apelowaliście o 500 dni spokoju. Może macie tego spokoju zbyt dużo?

- Uspokajanie pewnych spraw i rzetelna współpraca rządu i prezydenta też powinna być doceniona. Już po pierwszych z tych 500 dni wypełniliśmy jedno z zobowiązań z kampanii. Studenci uzyskają 51-proc. ulgę na komunikację od 1 stycznia. I sam pan przyzna, że opozycja nie dała nam nawet dnia spokoju.

- Tych zobowiązań było nieco więcej. Parytety, in vitro...

- I prezydent będzie konsekwentny. Ustawa o parytetach jest publicznym zobowiązaniem nie tylko Komorowskiego, ale całej PO. I kiedy trafi na biurko, on ją podpisze. W sprawie in vitro czekamy na finał prac parlamentu. Wydaje mi się, że model prezydentury proponowany przez Komorowskiego, społecznej, między ludźmi, przypadnie obywatelom do gustu. Spotkania z ostatnich dni, choćby w sprawie dopalaczy, pokazują, że może być spokojnym, ale zarazem skutecznym moderatorem różnych działań.

Sławomir Nowak

Minister w Kancelarii Prezydenta RP, polityk PO