I pewnie byłby. Pewnie nie byłoby żadnej afery Watergate, która wstrząsnęła Stanami Zjednoczonymi i zmusiła Nixona do kompromitującej ucieczki z fotela prezydenta. A przecież od włamania do Watergate i próby podsłuchiwania konkurencyjnej partii Amerykanie zdążyli już wybrać Nixona na drugą kadencję. Więc co się stało?
Otóż stało się to, że dwóch upierdliwych dziennikarzy, którzy akurat nie mieli ochoty układać się z rządzącymi, akurat nie jedli im z ręki, akurat nie zawdzięczali im posad, akurat nie tkwili w żadnym chorym biznesowym układzie, otóż tych dwóch o nazwiskach Woodwart i Bernstein drążyło temat dzień po dniu, zdobywając nowe informacje. Tylko tyle i aż tyle. Ich nazwiska trafiły do księgi nieśmiertelnych.
W Wałbrzychu wybuchła korupcyjna afera, jakiej wcześniej nie znała Polska. Dwóch poważnych ludzi pod imieniem i nazwiskiem mówi, że byli zmuszani do płacenia z komunalnych spółek pieniędzy na Platformę Obywatelską. Skandal niebywały. Chodzi o gigantyczne kwoty rzędu pół miliona złotych.
Dziś "Super Express" drukuje rozmowę z Ireneuszem Zarzeckim, który opowiada nam szczegółowo, jak był zmuszany przez prezydenta Wałbrzycha do płacenia haraczu PO z pieniędzy spółki. Wie, że grozi mu za to kara. Myślał, że Platforma odda mu te pieniądze. Twierdzi, że zna wiele innych osób, które też zmuszano do takich kryminalnych działań.
Tymczasem w Polsce zapanowało przedziwne milczenie. Jakby nie miał kto drążyć tematu. Ma, ma. Sprawę trzeba wyjaśnić z całą determinacją. Mam przeczucie, że kolejne ogniwa chorego łańcucha będą jednak pękać...