Co ciekawe, Władysław Bartoszewski, krytykując ludzi stosujących nieelitarne środki wyrazu, sam ma na koncie tak brutalne zdania, jak choćby: "Kiedy ktoś mnie po pijaku obrzyga w autobusie, to nie jest obraza. To jest obrzydliwość. Nie każdy może mnie obrazić. Prezes PiS nie ma życiorysu, który by mu na to pozwolił. Jestem ponad to" - to o Kaczyńskim oczywiście. No, ktoś mógłby Bartoszewskiemu zarzucić tu motłochowate obrazowanie. Albo to: "Nie wierzcie frustratom czy dewiantom psychicznym, którzy swoje problemy psychiczne odreagowują na narodzie". Zaiste, nie wierzcie. Kto zna wypowiedzi Bartoszewskiego, ten z łatwością znajdzie daleko idącą niekonsekwencję w jego słowach. Oto z jednej strony gardzi i piętnuje krytykujący go motłoch,
a z drugiej jest przecież autorem słów: "Kto gardzi ludźmi, obojętnie, z powodów wyznaniowych, z powodów rasowych, z powodu ksenofobii wobec kogokolwiek, wobec ludzi pochodzenia ukraińskiego, białoruskiego, rosyjskiego, niemieckiego, żydowskiego - ten przede wszystkim gardzi sobą". O to, czy gardzący motłochem Władysław Bartoszewski w związku z tym gardzi sobą, dziennikarze nie zdążyli go jeszcze zapytać. Mnie buczenie na cmentarzu - nie wiedzieć czemu - przypominało wyklaskiwanie w polskich teatrach w stanie wojennym pewnych aktorów. Kiedy "motłoch" widział takiego aktorka współpracującego z komunistami, bił brawo, uniemożliwiając mu wypowiadanie swoich kwestii. Bardzo nieeleganckie. Bardzo mi się wyklaskiwanie podobało. Tropem "motłochu" poszły po Bartoszewskim niezliczone rzesze "elitarnych" publicystów, pokazując swoją pogardę do demos, czyli ludu, czyli pośrednio do demokracji. Ciekawie jest obserwować tę mieszaninę strachu i pogardy owych "eliciarzy", bo nie wiadomo czego w nich więcej. Nie wiem też, dlaczego przy tej okazji przypomniało mi się, jak pewien Korsykanin z motłochowatej, biednej szlachty nazywał elitarnego, pełnego dobrych manier dyplomatę Talleyranda. Mówił o nim "gów w jedwabnych pończochach". Napoleon, czyli motłoch, kontra elity.