Lech Wałęsa ogłosił w wywiadzie dla oficjalnej agencji Rosji Itar-Tass kolejną ze swoich fantastycznych, futurologicznych wizji. Zapewne nie tylko Rosjanie drapią się teraz po głowie, myśląc po pierwsze: "Ale o co mu chodzi?", a po drugie: "Dlaczego on się zatrzymał w swojej wizji tak szybko?". Otóż Wałęsa po skromnym (jak to u niego) stwierdzeniu: "Moja walka doprowadziła do zjednoczenia Niemiec" powiedział: "Powinniśmy rozszerzać struktury ekonomiczne i stworzyć z Polski i Niemiec jedno państwo: Europa".
No śmiałe, śmiałe Tyle że pytań przy tej okazji rodzi się bez liku. Takich całkiem banalnych - na przykład czy ten nowy kraj stolicę będzie miał w Berlinie czy w Warszawie? Czy Niemcy (ponieważ jest ich dużo więcej) zgodnie z demokratycznymi regułami będą we wspólnym jakimś parlamencie decydować o losie Polaków zamieszkujących obecną Polskę (bo ja bym sobie nie życzył). Czy Wałęsa konsultował z kimkolwiek swoją futurystyczną wizję, czy po prostu po przebudzeniu musiał się nią podzielić właśnie z Rosjanami?
Ale to nie koniec wielce ciekawych zagadnień wypływających z ewentualnej Pologermanii. Właściwie dlaczego przestać na połączeniu tylko tych dwóch państw? Rosja by nie chciała do wyśnionego przez Wałęsę księstwa przystąpić? A Łukaszenko - czy on nie pali się do zjednoczenia? I tak dalej, i tak dalej. Skończyć ten tekst i dywagacje noblisty należy w prosty, zrozumiały dla wędkarza Wałęsy sposób: kiedy szczupak połyka mniejszą rybkę, to nie jest to żadne zjednoczenie