Także wczoraj premierowi wyraźnie puściły nerwy. W związku z wydarzeniami 10 kwietnia tego roku i z projektem uchwały PiS skierowanej do rosyjskiego rządu o zobowiązaniu do przekazania wraku naszego tupolewa, Donald Tusk dosłownie grzmiał z mównicy sejmowej. "Wolałbym się nie urodzić, niż na grobach zmarłych budować swoją karierę polityczną. Tylko ludzie opętani nienawiścią do własnego państwa są gotowi wnosić projekt takiej uchwały" - te słowa wzburzonego premiera były niepotrzebne. Podobnie jak niepotrzebne były riposty Jarosława Kaczyńskiego sugerujące zaangażowanie w agenturalną działalność na rzecz obcych rządów przedstawicieli naszych władz.
Żenująca pyskówka, której świadkami byliśmy, nie rozwiązała żadnych spraw dotyczących nieudanego smoleńskiego śledztwa i ściągnięcia do Polski wraku. Co ciekawe, obie strony zarzucały sobie najcięższy grzech wobec ojczyzny, zdradę. Pyskówka pokazała natomiast coraz wyraźniej polaryzującą się na dwa otwarcie już wrogie sobie obozy Polskę.
Fałszem jednak pobrzmiewały mi słowa premiera, który próbował wczoraj tłumaczyć, że w sprawie katastrofy smoleńskiej kierowane przez niego państwo działa dobrze. Wystarczy przypomnieć ujawnioną kilka dni temu sprawę gen. Pawła Bielawnego, byłego wiceszefa BOR, któremu prokuratura postawiła zarzuty związane właśnie z organizacją lotów do Smoleńska zarówno Lecha Kaczyńskiego, jak i Donalda Tuska. Podejrzany generał natychmiast znalazł pracę jako doradca wojewody małopolskiego w sprawie EURO 2012. Nie o tak sprawnie działające państwo chodzi...